11 lipca br. minie 76 lat od kulminacji zbrodni wołyńsko-galicyjskiej, w wyniku której ukraińscy nacjonaliści - w latach 1943-45 - zamordowali na Wołyniu i we wschodniej Galicji ok. 100 tysięcy Polaków - mężczyzn, kobiet i dzieci.
- Ludobójstwa na Polakach dokonały kiepsko wyszkolone oddziały partyzanckie UPA i luźne watahy chłopów uzbrojone w widły, siekiery, cepy i inne tego typu prymitywne narzędzia rolnicze. I w 1943 roku przez kilka dobrych miesięcy całkowicie bezkarnie, bardzo okrutnie i na masową skalę wyrzynali oni Polaków. A jednocześnie od wielu lat karmi się nas opowieściami o tym, że Polskie Państwo Podziemne i jej zbrojne ramię Armia Krajowa były największe i najpotężniejsze w całej okupowanej Europie. Pojawia się zatem pytanie: jak to było możliwe? Gdzie wtedy była potęga polskiego podziemia, dlaczego tych ludzi nie wzięto w obronę? Odpowiedź, którą czytelnicy znajdą w mojej książce, jest tragiczna i po prostu rozdzierająca serce każdego człowieka mającego wrażliwość i empatię wobec ofiar - powiedział PAP Piotr Zychowicz, którego książkę opublikował Dom Wydawniczy "Rebis".
W swojej najnowszej, liczącej ponad 450 stron publikacji Zychowicz opisuje nie tylko genezę zbrodni, pierwsze jej sygnały, które trafiały do dowództwa AK i były przez nie lekceważone oraz przebieg krwawych mordów UPA, ale także przytacza i załącza liczne relacje i dokumenty polskiego podziemia. Wskazując na propagandę sukcesu dotyczącą brawurowych akcji Polskiego Państwa Podziemnego zauważa, że "nikt nie kwapi się do zadania podstawowych pytań", jak dodaje, pytań niewygodnych i niepoprawnych politycznie. Pierwszym z nich, otwierającym książkę, jest dramatyczne pytanie bohaterki filmu "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego": "Co to za podziemna armia, która chce walczyć z Niemcami, a nie jest w stanie ochronić kobiet i dzieci przed bandami uzbrojonymi w widły?".
"Skoro Armia Krajowa była tak potężna, to jak mogła dopuścić do tego ludobójstwa? Dlaczego pozwolono na to, aby luźne watahy uzbrojonych w cepy i siekiery oprawców przez wiele miesięcy całkowicie bezkarnie wycinały w pień polskie wioski? Dlaczego nikt nie przybył na odsiecz Wołyniowi? Gdzie byli ci wszyscy malowani chłopcy z AK o dziarskich, groźnie brzmiących pseudonimach? Gdzie były te wszystkie +Wilki+, +Błyskawice+ i +Gromy+? Dlaczego wielka wojskowa organizacja dowodzona przez zawodowych oficerów, generałów, pułkowników i majorów, pompowana przez brytyjskiego sojusznika dolarami, sprzętem i bronią, w lipcu 1943 roku nie podjęła żadnych poważniejszych działań wymierzonych w morderców z UPA? Dlaczego Wołyniacy umierali w osamotnieniu?" - to kolejne pytania.
Mottem książki jest fragment meldunku lwowskiego podziemia: "Polskie władze tylko wtedy interesują się mordowaniem Polaków, jeśli mordercami są Niemcy".
"Koszmarny zawód, jaki sprawiła Polska mieszkańcom Wołynia i innych części ziem wschodnich zagrożonych banderowskim ludobójstwem - pisze Zychowicz - oddają raporty powstałe we Lwowie na początku 1944 roku. Od połowy 1943 roku do miasta napływali falami uchodźcy z wymordowanych, spalonych polskich wiosek i miasteczek. Ich opowieści jeżyły włosy na głowie. Na własne oczy widzieli przecież piekło. Ludzie ci mówili jednak nie tylko o niewyobrażalnym bestialstwie oprawców spod znaku tryzuba. Opowiadali również o samotności i zapomnieniu. Uważali, że zajęte wojowaniem z Niemcami Polskie Państwo Podziemne nie interesuje się ich gehenną. O każdej wiosce w środkowej Polsce spacyfikowanej przez Niemców podziemne gazety rozpisywały się miesiącami, o ludobójstwie na Wołyniu wolały jednak milczeć. Rodziło to wśród ocalałych z rzezi poczucie krzywdy i żal wobec państwa polskiego i rodaków z centralnej części kraju".
Meldunek polskiego podziemia z Lwowa z 22 lutego 1944 r. brzmi: "Ludność czuje się opuszczona przez polskie czynniki rządowe. Pominięcie sprawy wołyńskiej lub zbywanie jej krótkimi wzmiankami przez oficjalną prasę podziemną sprawia wrażenie, że polskie władze tylko wtedy interesują się mordowaniem Polaków, jeśli mordercami są Niemcy. Gdy chodzi o Ukraińców, uważa się wiadomości o mordach najpierw za niesprawdzone, a wreszcie zrzuca się winę na wszystkich z wyjątkiem oczywiście głównych sprawców: nacjonalistów ukraińskich z OUN na czele. Tak patrzy na to tutejsze społeczeństwo".
W rozmowie z PAP Zychowicz przypomniał, że dowództwo Armii Krajowej zlekceważyło banderowskie zagrożenie, ponieważ wszystkie wysiłki skoncentrowano na szykowaniu przyszłego powstania. Dowódcy Armii Krajowej nie chcieli walczyć z UPA, by nie "trwonić" sił potrzebnych do walki z Niemcami.
"Polskie Państwo Podziemne miało inne priorytety. Krótko mówiąc, priorytetem Armii Krajowej było szykowanie się do przyszłego powstania powszechnego - do akcji +Burza+. Uważano po prostu, że to jest najważniejsze i stąd wynikała ta bierna postawa AK na Wołyniu, ale najgorsze jest to, że od końca 1942 roku napływały ostrzeżenia, a później już, w 1943 roku, dramatyczne prośby o ratunek od Wołyniaków. Niestety, zignorowano nie tylko ostrzeżenia, ale również informacje o pierwszych zbrodniach" - powiedział Zychowicz, dodając, że dowódcy AK początkowo sądzili, że z banderowcami uda się dojść do porozumienia, natomiast ich interwencja, do której w końcu doszło, ale już po tragicznej kulminacji zbrodni z 11 lipca 1943 r., była mocno spóźniona.
"Moja książka nie jest oskarżeniem żołnierzy Armii Krajowej, lecz jest wymierzona w ich dowódców - oficerów od stopnia pułkownika w górę, którzy podejmowali takie, a nie inne decyzje w Komendzie Głównej Armii Krajowej. Natomiast sami żołnierze, szczególnie wołyńskiej AK - 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty, są dla mnie wielkimi bohaterami, którzy - w tragicznych okolicznościach 1944 roku - bili się z Niemcami jak lwy" - dodał Zychowicz.
Przypomniał też słowa jednego z żołnierzy warszawskiej kompanii, która w marcu 1944 roku przybyła na Wołyń – Andrzeja Żupańskiego "Andrzeja", przewodniczącego środowiska żołnierzy 27. Dywizji: "W jego mieszkaniu w centrum Warszawy przez wiele godzin rozmawialiśmy na temat braku pomocy dla Wołynia ze strony AK. Była to rozmowa pełna goryczy i żalu. – Mój Boże – mówił pan Andrzej – dlaczego tak późno? Dlaczego nie wysłano nas na Wołyń wcześniej, kiedy można było jeszcze coś zrobić? W 2015 roku pan Andrzej Żupański napisał przedmowę do książki Lucyny Kulińskiej i Czesława Partacza +Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na Polakach w latach 1939–1945+. W przedmowie tej znalazły się te dwa zdania: +Komenda Główna Armii Krajowej nie udzieliła żadnej pomocy zbrojnej ginącej ludności polskiej Wołynia i Małopolski Wschodniej. Ta decyzja powinna być poddana badaniom naukowym+".
"Moja skromna książka publicystyczna jest próbą odpowiedzi na ten apel nieżyjącego polskiego bohatera" - podsumował Zychowicz.
Piotr Zychowicz jest publicystą historycznym. Pisze m.in. o II wojnie światowej, zbrodniach bolszewizmu i geopolityce europejskiej XX w. W swoich koncepcjach nawiązuje do idei Józefa Mackiewicza, Władysława Studnickiego, Stanisława Cata-Mackiewicza, Adolfa Bocheńskiego. Był dziennikarzem "Rzeczpospolitej" i tygodnika "Uważam Rze" oraz zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika "Uważam Rze Historia". Obecnie jest redaktorem naczelnym miesięcznika "Historia Do Rzeczy". Do tej pory napisał m.in. książkę "Pakt Ribbentrop–Beck" (o ewentualnym tymczasowym sojuszu Polski z III Rzeszą Niemiecką we wrześniu 1939 r.), "Obłęd ’44" (krytyka akcji "Burza" i decyzji o wywołaniu powstania warszawskiego), "Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych" (dot. powojennego podziemia antykomunistycznego). Jego publikacje poświęcone są również narodom i państwom mającym wpływ na nasze dzieje, m.in. Żydom i Niemcom.