W dniach 13–20 listopada 1989 r. Wałęsa odbywał podróż po Stanach Zjednoczonych. Punktem kulminacyjnym wizyty było jego wystąpienie w amerykańskim Kongresie. Wałęsa był trzecim obcokrajowcem, który przemawiał w tym miejscu – przed połączonymi izbami amerykańskiego parlamentu przemawiali markiz Marie Joseph de La Fayette, francuski polityk i uczestnik wojny o niepodległość USA, oraz Winston Churchill, premier Wielkiej Brytanii. Władze amerykańskie w 1989 r. w ten sposób chciały oddać hołd nie tylko Wałęsie, lecz także "Solidarności". Przez to, że Wałęsa znajdował się na czele ruchu, który powstał w Polsce, władze USA pokazały, że to właśnie Polska była liderem w procesie likwidacji komunizmu.
Wystąpienie Wałęsa rozpoczął od słów: My, naród. Nawiązał nimi do preambuły Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Nikomu na tej sali nie muszę przypominać, skąd one pochodzą, nie muszę też przypominać, że ja, elektryk z Gdańska, też mam prawo się nimi posługiwać – dodał.
Jak wskazał, "przez pięćdziesiąt ostatnich lat naród polski toczył trudną i ciężką bitwę. Najpierw, aby obronić swoje istnienie biologiczne, później, by ocalić swoją tożsamość narodową. I w jednym, i w drugim przypadku polska determinacja została uwieńczona sukcesem. Dziś Polska powraca do rodziny krajów demokratycznych i pluralistycznych, do kręgu wartości religijnych i europejskich. Polska na dziś ma pierwszy od półwiecza rząd niekomunistyczny, rząd niezależny i popierany przez społeczeństwo".
Wałęsa mówił o znaczeniu "Solidarności", a także przypominał wydarzenia, które doprowadziły do zmian w Polsce w 1989 r. Chcę tu powiedzieć, że zrodzony przez naród polski ruch społeczny o pięknej nazwie "Solidarność" jest ruchem skutecznym. Jego walka przyniosła po długich latach owoce, które dzisiaj każdy może sam na własne oczy zobaczyć. Wskazała ona kierunek i sposób działania, które obecnie mają wpływ na miliony ludzi mówiących różnymi językami. Naruszyła monopole, a wiele z nich przełamała, otworzyła zupełnie nowe horyzonty, a przecież i to trzeba z całą mocą podkreślić: była to walka prowadzona przy całkowitym wyrzeczeniu się przemocy – podkreślił.
Odwołał się również do działań opozycji. Wtrącono nas do więzień, wyrzucono z pracy, czasem zabijano, a my nigdy nikogo nie uderzyliśmy, niczego nie zburzyliśmy, nie wybiliśmy nawet jednej szyby, ale byliśmy uparci, bardzo uparci, gotowi do poświęceń, zdolni do ofiar, wiedzieliśmy, czego chcemy, i nasza siła okazała się większa. Ruch o nazwie "Solidarność" dlatego uzyskał masowe poparcie, dlatego odniósł sukcesy, że zawsze i w każdej sprawie opowiadał się za rozwiązaniami lepszymi, bardziej ludzkimi, godniejszymi, a przeciw brutalności i nienawiści – zaznaczył.
W trakcie wystąpienia podziękował Amerykanom za ich pomoc i wsparcie, szczególnie po wprowadzeniu stanu wojennego. Z tej trybuny zwracam się ze słowami wdzięczności do zwykłych obywateli. To oni wspierali nas w trudnym okresie stanu wojennego i prześladowań. Oni słali nam pomoc, oni protestowali przeciw przemocy. Dziś, kiedy z tak znakomitego miejsca mogę w sposób tak swobodny mówić do całego świata, im przede wszystkim gorąco za to dziękuję. To dzięki nim słowo "Solidarność" przekroczyło granice i ogarnęło świat, a ludzie "Solidarności" nigdy nie byli samotni – tłumaczył.
Mowę przyjęto z owacją; została ona napisana przez Kazimierza Dziewanowskiego – pisarza, dziennikarza, działacza opozycyjnego, a także przyszłego pierwszego ambasadora wolnej Polski w Stanach Zjednoczonych. Natomiast tłumaczem przemówienia na język angielski był dziennikarz Jacek Kalabiński. Wystąpienie relacjonował "Głos Ameryki", a za jego pośrednictwem przekaz był transmitowany na żywo do Polski.
Wracając z USA, Wałęsa spotkał na lotnisku w Warszawie Tadeusza Mazowieckiego, który wylatywał do Moskwy. Premierowi powiedział wówczas: Życzę panu, żeby przywiózł pan to samo z Moskwy, co ja przywiozłem ze Stanów Zjednoczonych.