Wszystko zaczęło się - jak pisze "Gazeta Wyborcza" - 28 maja 2014. Cezary Gmyz zapytał wtedy Marcina Antosiewicza na Twitterze o to, czy jest krewnym byłego pułkownika UB. W odpowiedzi usłyszał, że to nikt z rodziny. Miesiąc później prawicowy dziennikarz uznał Antosiewicza za "dziennikarza spadochronowego" (czyli takiego, który nie mając żadnego doświadczenia w danym zagadnieniu, prowadzi relację telewizyjną) po tym, jak ten został wysłany do Tunezji w związku z zamachem terrorystycznym. Krytykował go też za słabą znajomość niemieckiego.
Z kolei we wrześniu 2015 Gmyz zapytał ówczesnego szefa programu pierwszego TVP, czy "polski korespondent w Berlinie mógłby reprezentować polską, nie niemiecką perspektywę" - chodziło wówczas o twitterowy wpis, w którym Antosiewicz sugerował, że polskiej gospodarce, tak jak kiedyś Niemcom czy USA, przydałby się napływ imigrantów. Gdy usłyszał, że od bronienia polskiej racji stanu są ambasadorowie, odpowiedział: Niestety, TVP zatrudniła jako korespondenta Antosiewicza, który jest cieńszy od krawędzi żyletki i wysługuje się Niemcom. Zarzucał też dziennikarzowi, że działał kiedyś w młodzieżówce Unii Wolności.
Po roku od tych ataków branżowe portale, jak "Wirtualne Media" i press.pl piszą, że Cezary Gmyz ma zastąpić Marcina Antosiewicza na stanowisku korespondenta TVP w Berlinie. Nowe władze telewizji nie chciały odpowiedzieć "Gazecie Wyborczej", czy na planowaną zmianę korespondentów wpłynęła internetowa wojna prawicowego publicysty.