Ministerstwo Kultury nie zaprezentowało jeszcze projektu ustawy dekoncentracyjnej, ale przecieki na jej temat wywołują ferment na rynku mediów. Wśród nadawców telewizyjnych zaczyna się już mówić o przejęciach.
Odkąd w końcu lipca prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział w TV Trwam, że z dużych reform „stoi przed nami kwestia dekoncentracji mediów”, temat przyspieszył. Parę dni później w „Super Expressie” anonimowy poseł PiS powiedział, że ustawa ma wprowadzić maksymalny próg 15 proc. udziału kapitału zagranicznego na polskim rynku mediów. „Gazeta Wyborcza” podała zaś, że pułap zagranicznych inwestycji w spółkach medialnych wyniesie 20 proc.
Zajmujący się projektem ustawy wiceminister kultury Paweł Lewandowski nie odnosi się do tych doniesień. – Proszę poczekać na rządowy projekt ustawy – ucina. Przedstawiciele dużych spółek medialnych wstrzymują się od komentarzy. – Za wcześnie, by o tym mówić – uważa Maciej Brzozowski, dyrektor PR Grupy Bauer Media, dużego gracza radiowego (Grupa RMF) i prasowego (Wydawnictwo Bauer), aktywnego też w internecie (Grupa Interia).
Reklama
Z informacji DGP wynika, że projekt ustawy dekoncentracyjnej nie będzie dotyczył narodowości kapitału, lecz przyniesie ograniczenia udziałów w poszczególnych segmentach rynku: radio, prasa, telewizja, internet. Nowe przepisy uderzą w spółki z obcym kapitałem, bo należą one do największych graczy.
W telewizji taki gracz to Grupa TVN, której właścicielem jest amerykański nadawca Scripps Networks, będący u progu fuzji z większym międzynarodowym koncernem Discovery Communications. Prezentując dziennikarzom jesienną ramówkę TVN, członek zarządu stacji Edward Miszczak mówił, że lubi przymiotnik „amerykański”. Pytany później przez Dziennik.pl, co będzie, jeśli przyjdzie mu zmienić przymiotnik na „polski”, nie odpowiedział. O planowanej przez rząd ustawie dekoncentracyjnej nie chciał też mówić Maciej Maciejowski z zarządu TVN. – Dopóki nie ma ustawy, nie ma się do czego odnosić – stwierdza Tomasz Matwiejczuk, rzecznik prasowy Grupy Polsat. To dwie największe firmy na polskim rynku telewizyjnym. Jeśli ustawa dekoncentracyjna ograniczy udziały w rynku, uderzy właśnie w Polsat i TVN. Polsat w I kw. br. uzyskał 234 mln zł z reklamy telewizyjnej i sponsoringu i swój udział w tym rynku ocenił na 25,7 proc. Wielkość TVN jest porównywalna. Trzeci komercyjny nadawca jest od nich kilkakrotnie mniejszy – to Telewizja Puls, której roczne przychody przekraczają 200 mln zł.
Jesteśmy gotowi na przejęcia, jeśli inni w wyniku ustawy dekoncentracyjnej zdecydują się na sprzedaż – mówi Dariusz Dąbski, prezes i właściciel Telewizji Puls. – Możemy na to przeznaczyć setki milionów złotych ze środków własnych i kredytu – dodaje. Podkreśla, że interesują go tylko przejęcia, które dadzą efekt synergii z jego stacjami TV Puls i Puls 2. – Czyli kanał z komplementarnym programem i dużym zasięgiem, a więc przede wszystkim naziemny – wskazuje prezes Pulsu.
Te warunki spełnia np. TTV, telewizja naziemna należąca do Grupy TVN. Łączny udział TV Puls i Puls 2 w widowni telewizyjnej w pierwszym półroczu wyniósł 5,2 proc. (grupa komercyjna). Z TTV byłoby to już 7,3 proc. – a więc bliżej pierwszej ligi. Dąbski uważa, że największe szanse na udaną inwestycję przy okazji dekoncentracji mają już istniejące mniejsze telewizje. – Każdy, kto wejdzie na ten rynek bez odpowiedniego zaplecza, polegnie – twierdzi Dąbski, którego „Forbes” lokuje w szóstej dziesiątce najbogatszych Polaków, z majątkiem 675 mln zł.
Następnym co do wielkości nadawcą telewizyjnym jest Grupa ZPR Media. Czy też szykuje się do przejęć? – Poczekajmy na ustawę – ucina Zbigniew Benbenek, przewodniczący rady nadzorczej i właściciel ZPR Media. Ta firma, w przeciwieństwie do Pulsu, zamiast beneficjentem, może się stać obiektem dekoncentracji, bo jest równocześnie nadawcą radiowym i wydawcą prasowym oraz internetowym.
Jeśli w Polsce wejdzie dekoncentracja, to spowoduje największe zmiany na polskim rynku od 1992 roku, czyli od momentu, kiedy weszła na rynek pierwsza stacja komercyjna, oraz kiedy miała miejsce cyfryzacja w 2009 roku – podkreśla Dariusz Dąbski. O ile do niej dojdzie. – Ta ustawa to będzie twardy orzech do zgryzienia dla PiS – mówi anonimowo nadawca obecny we wszystkich segmentach rynku. – Próbował tego kiedyś SLD i skończyło się aferą Rywina. Żeby dokładnie określić, kto czego nie może mieć, przepisy musiałaby zająć tysiące stron. Wyjdzie bubel do zawetowania – uważa.