Elżbieta Rutkowska: Po co pan to robi?
Krzysztof Leski: W pewnym momencie uznałem, że "Wiadomości" weszły na tak niebywały poziom absurdu, że trzeba to dokumentować. Więc dokumentuję.
To był jakiś szczególny materiał, który przelał czarę?
Nie, to się nawarstwiało. Zerkałem na ten program zawsze. W miarę jak PiS-owskie "Wiadomości" się radykalizowały, oglądałem je coraz częściej. I pewnej chwili uznałem, że muszę coś zrobić. Żeby pozostał po tym ślad.
I to już z 10 miesięcy, jak pan ogląda codziennie?
Zacząłem w październiku zeszłego roku.
Ale widziałam na Twitterze, że ostatnio miał pan dwa dni przerwy.
W sumie miałem dwie przerwy. Pierwszą czterodniową w czerwcu, gdy z powodów osobistych musiałem wyjechać. I teraz na te dwa dni poprosiłem o zastępstwo, żeby po prostu od tego odpocząć.
Oprócz pana znam jeszcze jednego wiernego widza "Wiadomości". Prezes TVP Jacek Kurski mówił mi, że ogląda codziennie.
Acha...
Tylko mam wrażenie, że widzicie w tym programie co innego.
Widzimy co innego i myślę, że nasze motywacje do oglądania też są nieco inne.
Pańska jest jaka?
Uważam, że trzeba to dokumentować, bo w sferze propagandy "Wiadomości" zdecydowanie prześcignęły PRL. Za komunistów propaganda telewizyjna była w gruncie rzeczy znacznie ostrożniej dawkowana. Teraz to jest przekaz na utwierdzenie twardego elektoratu.
Odkąd pan ogląda codziennie, ile było w "Wiadomościach" materiałów, którym by pan nie zarzucił, że są propagandą?
Myślę, że w tygodniu zdarza się jeden taki.
I zazwyczaj o czym jest?
O kwestiach niepolitycznych. Czasem zagraniczny. Oczywiście trudno oceniać michałki, które są kompletnie nieistotne. Aczkolwiek i w nich - albo wprost w treści albo w podtekście - bardzo często można znaleźć nawiązania do ogólnego przekazu.
A reporter, do którego nie ma pan zastrzeżeń?
Paweł Szot jest używany do zadań mało propagandowych. Abstrahuję od kwestii warsztatowych, bo on strasznie lubi się promować: liczba stand-upów i przebitek z własną osobą jest w jego materiałach denerwująca. I Piotr Kućma, do niego politycznych zastrzeżeń też bym raczej nie miał. Tylko jedna uwaga: ci reporterzy, do których nie mam zastrzeżeń, też się wpisują w ogólną narrację. A materiały o niczym też czemuś służą. Budują obraz państwa PiS, które doskonale się rozwija, Polaków korzystających z owoców tego rozwoju i opozycji, która się czepia, jest agresywna i bezprogramowo.
Jak pan to robi? Siada co wieczór przed telewizorem i notuje? Czy ogląda pan w internecie?
W internecie. W ogóle nie mam telewizora. Mam otwarte okno "Wiadomości", okno Twittera, wycinacz do zrzutów z ekranu – i zasuwam.
Ogląda pan raz czy robi powtórki, żeby dobrze zanotować?
Zazwyczaj raz, bo staram się to robić na żywo. Czasem muszę cofnąć materiał, bo nie zdążę zapisać czegoś, co mi się wydaje istotne. Ale nie pretenduję do tego, że mój opis jest kompletny i superobiektywny. Ten opis ma oddać narrację "Wiadomości".
Swego czasu, zbierając materiały do tekstu, oglądałam te "Wiadomości" codziennie przez trzy tygodnie. Miałam ich serdecznie dosyć. Jak pan daje radę?
Coraz słabiej niestety. Stąd moje błagalne prośby na Twitterze o stałego zmiennika.
I ktoś się zgłosił na stałe? @Obcy8pasazer, który zastępował pana ostatnio, będzie jeszcze pomagał?
Rozumiem, że w miarę wolnego czasu zamierza to robić. Ale nie było między nami dokładnych ustaleń. On ciężko pracuje, od 7 do 20, więc to nie pozostawia wielkiego marginesu. Może to robić tylko w wolne dni.
Jak pan się tak napatrzy na te "Wiadomości", to co, śnią się panu potem?
Jak dotąd jeszcze nie, odpukać! W ciągu pół godziny od zakończenia dziennego zadania udaje mi się jakoś oczyścić mózg.
Nie myśli pan czasem, że skoro "Wiadomości" i TVP Info z takim zaangażowaniem lansują swoje tezy, to może mają rację? Że może to prawda, co pokazują?
Ja nie oceniam treści, nie oceniam przedstawionych wydarzeń. Oceniam tylko relację z wydarzeń. Lub nie-wydarzeń, bo wiadomości w "Wiadomościach" prawie nie ma. Dominują felietony oparte na wiadomościach archiwalnych. Czasem sprzed miesiąca, częściej sprzed lat – zwłaszcza, gdy to jest hejt na opozycję. Potrafią się cofnąć o 5, 10, 30 lat; podają wciąż te same cytaty, niektóre po sto razy. Sam układ programu to rażące zaprzeczenie tytułu.
A jak często ogląda pan "Fakty" i "Wydarzenia"?
Sporadycznie, raz na miesiąc.
I tego dnia, gdy potem widzi pan "Wiadomości", jaka jest różnica?
Natężenie propagandy jest nieporównywalne. "Fakty" i "Wydarzenia" to są wciąż programy informacyjne. Ze skrzywieniem, ale jednak informacyjne. A "Wiadomości" nie mieszczą się w żadnych normalnych kategoriach dziennikarskich.
I pomyśleć, że kiedyś pan prowadził "Wiadomości".
To było bardzo dawno temu. W 1992 roku, jeśli dobrze pamiętam, wprowadzono taki eksperyment: autorskie "Wiadomości" późnowieczorne. W odróżnieniu od głównego wydania, w którym był podział na reporterów, wydawców i prezenterów czytających, co im napisano, ja sam sobie byłem wydawcą i prezenterem, dobierałem materiały i w pełni odpowiadałem za treść programu. Prowadziłem autorskie "Wiadomości”" chyba przez pół roku, dwa razy w tygodniu.
A dziś dziennikarzy tego programu nazywa pan sukinsynami.
No niestety.
To z bezsilności?
Pewnie tak. Mam kłopot z okiełznaniem emocji podczas emisji. Nie jestem z tego dumny, staram sęi coś na to poradzić, ale niekoniecznie mi wychodzi.
Jakie pan ma prawo, żeby ich oceniać?
Takie jak każdy Polak.
Skoro pan nie ma telewizora, to pewnie pan nie płaci abonamentu radiowo-telewizyjnego? Chyba że ma pan radio?
Radia też nie mam. Według przepisów nie jestem zobowiązany płacić.
Jak długo będzie pan jeszcze kronikarzem "Wiadomości"?
Też chciałbym wiedzieć. Mam nadzieję, że jak długo będzie trzeba. Oczywiście to szlachetne założenie może się wywrócić na wielu różnego rodzaju przeszkodach. Może np. padnie mi komputer, bo jest już mocno wiekowy, a niekoniecznie stać mnie na nowy. Zobaczymy.
Wie pan, że "Wiadomości" na głowę biją pana zasięgiem? Nawet w najgorsze dni mają ze 200 razy więcej odbiorców niż te pańskie 9 tysięcy obserwujących na Twitterze.
To trochę tak, jakby pani pytała, po co w stanie wojennym wydawaliśmy "Tygodnik Mazowsze", skoro zasięgiem "Trybuna Ludu" biła nas na głowę. Owszem, biła: miała codziennie milion egzemplarzy nakładu, a my w porywach sto kilka tysięcy raz na tydzień. A jednak to robiliśmy i, jak się wydaje, miało to sens.
Czyli nie traci pan ducha.
Trochę już go straciłem. Jestem mocno przygnębiony tym, co się wyprawia. Z każdym dniem jest chyba gorzej. Ale mam nadzieję, że uda mi się jeszcze wytrwać.