No ale jak polaryzować 11 listopada? Nie dość, że pogoda pod psem, to trudno nagle wyskoczyć z oświadczeniem, że nasza partia odmawia czczenia odzyskania niepodległości, bo Piłsudski brał pieniądze od austriackiego wywiadu wojskowego, no i japońskimi funduszami także nie pogardził. Wśród szeregu paskudnych rocznic na szczęście narodziła się jedna, zdolna osłodzić cierpienia doznawane przy okazji wszystkich innych.

Reklama

Przynajmniej w dniu 4 czerwca można jasno określić, czyją wersję przeszłości się popiera, a przy okazji wyeksponować, do jakiego obozu politycznego się przynależy. Dopóki rządziła Platforma Obywatelska z tej pełni szczęścia nie dawało się do końca korzystać. Wszystko dlatego, że obchodzenie jakiegoś święta jest dużo prostszą sprawą, niż jego demonstracyjne nieobchodzenie. Prezydent Komorowski do spółki z premierem Tuskiem i Lechem Wałęsą celebrowali kolejne uroczystości, przy entuzjastycznym wsparciu "Gazety Wyborczej", gdy opozycja mogła jedynie siedzieć w kącie, ostentacyjnie naburmuszona. Czasami wydając stamtąd okrzyki, że nie w pełni demokratyczne wybory parlamentarne z 4 czerwca 1989 r., to zatruty owoc porozumienia zawartego w Magdalence i przy Okrągłym Stole. Co więcej zawartego jedynie przez część obozu solidarnościowego z komunistycznym reżymem. Jednak nawet pokrzykiwanie nie mogło być zbyt radykalne, bo pechowo w układaniu kompromisu z generałami Jaruzelskim i Kiszczakiem uczestniczyli także bracia Kaczyńscy.

Na pocieszenie obozowi Prawa i Sprawiedliwości pozostawało przypomniane, że wieczorem 4 czerwca 1992 r. Lech Wałęsa do spółki z politykami Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego (co bardzo istotne kierował nim Donald Tusk) i KPN zabrali się za obalanie rządu Jana Olszewskiego. Bojkotowanie rocznicy prezentowało się raczej marnie, aż nadeszła dobra zmiana na szczytach władzy. Po przejęciu rządów wszystko stało się prostsze.

Wreszcie prawie nic nie robiąc liderzy PiS mogą napawać się tym, że nie obchodzą 4 czerwca. Dzięki temu, że wszyscy obserwują rządzących, trud demonstracyjnego nieobchodzenia jest łatwy w realizacji, jak przysłowiowa kaszka z mlekiem. Prezydent może ignorować sobie fakt wyborów z roku 1989 przypominając, iż były demokratyczne jedynie w 35 proc.

Reklama

Premier Morawiecki na Twitterze zauważył je, przy okazji przypomnienia sobie o masakrze na pekińskim placu Tian’anmen. A prezes, jak to prezes, dalej demonstracyjnie wylegiwał się w szpitalu. Stopień bulwersacji drugiej strony wywołany tym ostentacyjnym nieświętowaniem wart był uporczywego nic nie robienia. Aż prosiłoby się, żeby w przyszłym roku wprowadzić 4 czerwca kolejny dzień wolny od pracy. Wówczas całe kierownictwo państwa mogłoby demonstracyjnie pojechać do Juraty i w obecności kamer wylegiwać się na plaży aż do zachodu słońca. Nawet gdyby padał deszcz. Natomiast kilometr dalej za kordonem policji kotłowałby się tłum działaczy opozycji na czele z Frasyniukiem, żądających od rządzących, aby wreszcie raczyli świętować wraz z nimi. Taki stan rzeczy mógłby sprawić, że 4 czerwca stałby się z czasem ulubionym dniem większości Polaków. Trzeba byłoby tylko jeszcze wymyślić jakąś stałą rolę dla Krzysztofa Ziemca. Od tego tygodnia żywego symbolu naszego święta a zarazem nie-święta narodowego. Co udało mu się to osiągnąć, ponieważ robił to … co zawsze robił.

Najbardziej znienawidzony przez obóz "anty-pisu" prezenter "Wiadomości", jako jeden z nielicznych nie wyleciał z TVP, gdy telewizję chwycił za gardło Jacek Kurski. Skoro nie został wyrzucony (w odwrotności do innych koleżanek i kolegów) nadal z wdziękiem czyta teksty z promptera. Z nieodmiennie dobrą dykcją, jak to czynił za rządów PO, a nawet jeszcze wcześniej. Robiąc jednocześnie za tło dla "pasków grozy" typu: 4 czerwca – symbol zdrady i zmowy elit. Praca Ziemca sprowadza się do wyraźnego czytania przed kamerą, aby - jak niegdyś uroczo podsumował Konstanty Ildefons Gałczyński - "zarobić ździebełko / na bułeczkę i masełko". Jednak nie widzieć dokładnie czemu obóz "anty-pisu" uznaje Ziemca cały czas za swojego człowieka, czyli obecnie zdrajcę. A zdrada boli najbardziej.

Reklama

Liczba obelg, jakie w ostatnich dniach spadła na prezentera przekroczyła nawet to, co zwykle zarezerwowane jest jedynie dla Jarosława Kaczyńskiego. Prezes, prezydent i premier do spółki z marszałkami Sejmu i Senatu swym demonstracyjnym olewaniem 4 czerwca nie wzbudzili takich emocji, jak jeden Ziemiec. Oto prezenter telewizyjny, we współpracy z "paskiem grozy" ukradł całe show. Dla rządzących nie jest to wcale dobra wiadomość. Elektorat PiS oczekuje, aby to oni najmniej świętowali pierwsze demokratyczne, acz nie w pełni wolne wybory. Tymczasem reakcja środowisk liberalnych jednoznacznie pokazuje, że to Ziemiec rządzi, bo jego nienawidzi się najmocniej. Zupełnie jakby odczytując komunikaty z promptera swymi słowami zdekonstruował Trybunał Konstytucyjny, rozpirzył KRS, a wkrótce przechyli szalę w wyborach samorządowych na stronę PiS.

W tym momencie każdy, kto czytał powieść Jerzego Kosińskiego "Wystarczy być" może sobie przypomnieć o uroczej postaci jej bohatera Rossa O’Grodnicka. Wykonując całe życie jedną czynność, z powodu kaprysów losu wyniesiony zostaje on na same szczyty władzy w USA. Nie robiąc absolutnie nic, żeby to osiągnąć, a jedynie zajmując się roślinkami, mówiąc o roślinkach, myśląc o roślinkach i nawet nie potrafił czytać z promptera (nota bene w ogóle nie umiał czytać). Przed Krzysztofem Ziemcem może więc otwierać się świetlana kariera i to nie koniecznie zawsze w obozie dobrej zmiany. Wyobraźmy sobie, że za rok o tej porze, gdy na "pasku grozy pojawi się coś o zdradzieckich elitach świętujących 4 czerwca wspomniany prezenter nagle przestanie czytać i wykona gest Kozakiewicza lub zwyczajnie puści pawia na prompter.

Skoro jego osoba ma takie znaczenie, to musiałoby zachwiać całym reżymem. Wdzięczny obóz "anty-pisu" natychmiast przyjąłby go z otwartymi ramionami. No bo już w Biblii zauważono, że jeden fajny, nawrócony grzesznik daje więcej radości, niż całego stado nudnych świętoszków. Jeśli więc opozycji marzy się odsunięcie Praw i Sprawiedliwości od władzy musi pójść śladem wielkich klubów piłkarskich, które dobrze wiedzą, że nic tak nie osłabia przeciwnika, jak wykupienie jego najlepszego piłkarza. Czas więc zacząć zbierać pieniądze na transfer Ziemca do TVN, najlepiej w pakiecie z prompterem.