Dziesiątki tysięcy uczniów ma zaświadczenie o dysleksji tylko dlatego, że rodzice i pedagodzy nie nauczyli ich porządnie czytać. Zdaniem Joe Eliotta, brytyjskiego metodyka nauczania z uniwersytetu w Durham, rodzice zabiegają o to, by u ich dziecka zdiagnozowano dysleksję, aby uzyskało specjalne przywileje w szkole.

Reklama

Elliot wysnuł te wnioski na podstawie alarmujących statystyk. Otóż angielskie szkoły w zeszłym roku rozpatrzyły pozytywnie 105 tys. podań o dodatkowy czas na egzaminach. W 2005 liczba ta nie przekroczyła 44 tys.

"Podczas rozmów z rodzicami wielu przyznało, że byli zmuszeni wmówić swojemu dziecku dysleksję po to, by miało dostęp do dodatkowej opieki w szkole" - powiedział uczony.

Takim zabiegom sprzyja fakt, że dysleksja jest niezwykle trudna do rozpoznania. W czasie badań Elliot natknął się aż na 28 różnych definicji schorzenia. Jego objawy są bardzo różnorodne - może to być słaba pamięć krótkotrwała, niezdarność ruchów, brak płynności w wymowie i zamienianie liter przy pisaniu (na przykład b na d).

"Takie trudności miewają też osoby, które wcale nie cierpią na dysleksję" - dowodzi Elliot. Jego zdaniem różnica polega na tym, że dyslektycy nie są w stanie się ich pozbyć ani wyćwiczyć.