To jak Fitbit (opaska monitorująca aktywność fizyczną – przyp. red.) z maleńkimi kabelkami – tak opisał najnowszy produkt Elon Musk. Neuralink, wciąż będący prototypem, to zasilane baterią urządzenie przypominające maleńki krążek, które ma być montowane w ludzkiej czaszce w celu odczytywania aktywności mózgu – ma to robić za pomocą 1024 elektrod i za pośrednictwem Bluetooth łączyć się z komputerem. Po co? To zależy od kreatywności programistów i dostawców usług.
Neuralink może znaleźć zastosowanie w medycynie jako by-pass: dzięki niemu możliwe stałoby się omijanie uszkodzonych połączeń nerwowych. A więc np. sparaliżowani mogliby samymi myślami sterować egzoszkieletami, a niewidomi odzyskać wzrok – ich oczami byłyby kamery. Neuralink ma pozwolić na leczenie schorzeń neurologicznych, np. choroby Parkinsona, depresji czy zespołu stresu pourazowego. Zaś osobom zdrowym zapewnić „telepatyczną” obsługę maszyn lub widzenie w podczerwieni i ultrafiolecie. Oraz – choć to bardziej odległy plan – transfer ludzkiej jaźni do systemów komputerowych, chmury obliczeniowej bądź awatarów-androidów. Zresztą na każde pytanie o potencjalne możliwości Neuralinku, Musk odpowiadał: „Tak, to możliwe”.
Demonstracja urządzenia (pokazano świnię z wszczepionym implantem, dzięki komputerowi można było obejrzeć i usłyszeć aktywność jej mózgu) rozpaliła wyobraźnię osób zafascynowanych technologiami. Choć na razie neurobiolodzy pozostali sceptyczni, to amerykańska FDA, federalna Agencja Żywności i Leków, uznała Neuralink za przełomową terapię, co może przyspieszyć kliniczne testy na ludziach.
Reklama