III Rzeczpospolita ma już ponad dwadzieścia lat – jeśli uznać za jej początek powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego – a więc tylko o niecały rok mniej, niż trwało odrodzone po I wojnie niepodległe państwo polskie, które odegrało tak doniosłą rolę w zespoleniu i umocnieniu narodu po ponadwiekowej niewoli i ukształtowaniu wspaniałego, patriotycznego pokolenia czasów II wojny światowej. Dwadzieścia lat to okres dostatecznie długi, aby podejmować próby sporządzania bilansu dokonań i niepowodzeń odzyskanego w 1989 r. państwa.

Reklama

Przedmiotem sporu pozostaje stale jego geneza: „miękkie przejście” z PRL do III Rzeczpospolitej poprzez Okrągły Stół i częściowo tylko wolne wybory 4 czerwca 1989 r. Krytycy „miękkiego przejścia” zwracają uwagę na negatywne skutki tego procesu: niemożność budowania nowej Polski od podstaw (od zdrowych fundamentów), uprzywilejowaną pozycję establishmentu PRL w życiu politycznym i zwłaszcza gospodarczym, brak wystarczających rozliczeń z komunistyczną przeszłością i tworzenie aparatu państwowego na amalgamacie kadr PRL i Polski solidarnościowej.

Jałowy spór o początki

Uważam, że większość z tych zarzutów ma charakter ahistoryczny. W 1989 r. obóz solidarnościowy nie dysponował wieloma możliwymi drogami, z których wybrał jedną – okrągłostołową. W Polsce nie było wówczas rewolucyjnej atmosfery, społeczeństwo pragnęło zmian, ale było zmęczone i podłamane doświadczeniem stanu wojennego, a cały aparat państwowy pozostawał w rękach ekipy generała Jaruzelskiego. Najważniejsze jednak było to, że nie wiedzieliśmy, jakie są granice tolerancji Związku Radzieckiego dla przemian w Polsce. A to Polska jako pierwsza w bloku radzieckim przechodziła drogę do wolności.

Reklama

Z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że przywódcy obozu „Solidarności” poruszali się z wielką ostrożnością, być może nawet nieco nadmierną. Trudno jednak traktować to jako zarzut. Ciążyła na nich wielka odpowiedzialność za wykorzystanie narodowej szansy. Mieli w pamięci doświadczenie nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., kiedy to potężny związek „Solidarność” został obezwładniony za pomocą wielkiej operacji policyjnej, chociaż nie unicestwiony. Woleli dmuchać na zimne.

Sens „grubej kreski”

To prawda: jesienią 1989 r. lub w pierwszej połowie 1990 r. solidarnościowa władza mogła próbować rozbudzić postawy rewolucyjne i rozliczeniowe. Były jednak dwie pragmatyczne i jedna moralno-ideowa przesłanka, dla których nie rozważała takiego wyboru. Pierwsza przesłanka to trudne dla społeczeństwa reformy gospodarcze i przebudowa państwa, wymagające dobrej atmosfery społecznej i współdziałania wszystkich sił, także wywodzących się ze starego systemu. Druga – to wpływ sposobu dokonywania przemian w Polsce na sytuację w państwach bloku wschodniego i w samym Związku Radzieckim.

Reklama

Bez wątpienia przykład Polski wskazywał, że radykalna przemiana ustrojowa nie musi wiązać się dla ludzi starego systemu z groźbą unicestwienia czy zepchnięcia na margines, co zmniejszało ich determinację w stawianiu oporu wobec nowego. Ten przykład nie dawał też mocnych argumentów przeciwnikom linii Gorbaczowa w Związku Radzieckim, a przecież nie ulega wątpliwości, że wydarzenie typu pucz Janajewa, które miałoby miejsce pod koniec 1989 lub w pierwszej połowie 1990 r., mogłoby w wielkim stopniu zakłócić proces odzyskiwania wolności przez narody środkowo-wschodniej Europy. Była także przesłanka natury moralno-ideowej. Tadeusz Mazowiecki naprawdę uważał, że w odzyskującej suwerenność Polsce trzeba bardziej łączyć niż dzielić, dać szansę wszystkim siłom politycznym i społecznym na udział w budowaniu nowej Polski i nie tworzyć kategorii obywateli drugiej Polski.

Drugie „Przedwiośnie”

Nowy ład ustrojowy tworzony był etapami: pod koniec 1989 roku przywrócono przedwojenną nazwę państwa i jego godło, a także usunięto z konstytucji zapisy o ideologicznym charakterze, wiosną 1990 r. powstał samorząd gminny i przeprowadzono do niego pierwsze wybory, jesienią 1990 r. wprowadzono powszechne wybory prezydenta RP i je przeprowadzono, jesienią 1991 r. odbyły się pierwsze w pełni demokratyczne wybory do Sejmu. Na nową konstytucję musieliśmy czekać aż do 1997 r., a na samorząd wojewódzki i powiatowy aż do 1998 r. Aż tak duże rozciągnięcie w czasie reform ustrojowych wynikało przede wszystkim z przyczyn politycznych, w tym – przede wszystkim – od podziałów i konfliktów w obozie solidarnościowym.

Jaka jest jakość naszej demokracji i ustroju państwowego? Wbrew formułowanym niekiedy opiniom nie jest to demokracja fasadowa, ale realna. Wszystkie wybory: parlamentarne i prezydenckie, toczyły się o realną stawkę, a rozstrzygnięcia niektórych z nich oznaczały głęboką zmianę polityczną. Tak było w przypadku wyborów prezydenckich z lat 1990, 1995 i 2005 i sejmowych z lat 1993, 1997, 2001, 2005 i 2007. Mniej więcej do 2005 r. główną osią podziału sceny politycznej był podział na siły wyrastające z obozu solidarnościowego i z oficjalnych struktur partyjnych funkcjonujących w PRL. Zmierzch formacji postkomunistycznej, zawiązanie koalicji PiS – Samoobrona – LPR i intensywność walki politycznej między PiS i PO zatarły ten podział. Obecnie Polska jest jednym z bardzo niewielu państw europejskich, gdzie główna oś konfliktu politycznego przebiega pomiędzy dwoma partiami uznającymi się za prawicowe.

Pęknięte systemy

Ustrój polityczny państwa określony w konstytucji z 1997 r. mieści się w demokratycznych standardach i stanowi krok naprzód w porównaniu ze stanem określonym w tzw. małej konstytucji przede wszystkim poprzez wzmocnienie pozycji rządu i premiera. Daleki jest jednak od doskonałości. Jakkolwiek, nie przyczyny tkwiące w konstytucji powodują napięcia pomiędzy prezydentem i premierem, to jednak podział władzy wykonawczej pomiędzy rząd i prezydenta okazał się niezbyt szczęśliwy i sprzyja generowaniu konfliktów, gdy na szczytach władzy wykonawczej niedostaje odpowiedzialności za państwo i kultury politycznej. Polska nie ma ani klasycznego modelu rządów parlamentarno-gabinetowych, ani systemu semiprezydenckiego na wzór francuskiej V Republiki.

Niedobrze też się stało, że w konstytucji zapisano proporcjonalny charakter wyborów do Sejmu, co znacznie utrudni w przyszłości modyfikację systemu wyborczego.

Dużym sukcesem polskiej demokracji okazał się samorząd terytorialny. Uaktywnił społeczności lokalne i dał okazję do wyłonienia się ich autentycznych liderów. To w nim – moim zdaniem – znajduje się rezerwuar najwartościowszych i samodzielnych ludzi, którzy mogą odegrać pozytywną rolę w polskiej polityce. Znacznie gorzej udał się nam system partyjny. Jest on zapewne reakcją na niestabilną i pełną podziałów scenę polityczną lat dziewięćdziesiątych. Jednak ta reakcja zaszła stanowczo zbyt daleko. Dwie główne partie: PO i PiS, mają bardzo podobną strukturę. Są partiami wodzowskimi, w których nie ma debat ideowych i politycznych. Sprzyja to wytwarzaniu się postaw konformistycznych i przyciąganiu do partii ludzi, dla których działalność partyjna jest sposobem na ustawienie się w życiu.

Jakość marnie opłacanego aparatu pozostawia wiele do życzenia. Niepokoi rozrost służb specjalnych, rozszerzenie zakresu ich ingerencji i brak dostatecznej kontroli na ich działalnością. Plagą jest przewlekłość postępowań prokuratorskich i powolność działania sądów.

Prymus wciąż ma kompleksy

W polityce zagranicznej osiągnęliśmy najważniejsze cele: Polska jest członkiem NATO i Unii Europejskiej. To prawda, że sprzyjała nam koniunktura międzynarodowa, ale nasz własny wkład w osiągniecie tych celów był bardzo znaczący. Jeśli coś powinno nas niepokoić, to pewna trudność w zdefiniowaniu przez polską politykę pożądanego kształtu UE, jej roli w świecie i granic. Co najmniej kontrowersyjne jest zaangażowanie Polski w torowanie Turcji drogi do pełnego uczestnictwa w Unii Europejskiej. W okresie rządów SLD często dochodziła do głosu postawa – moim zdaniem wynikająca z kompleksów związanych z przeszłością liderów tej formacji – prymusa, który pragnie zaskarbić sobie łaski i pochwały nauczyciela. Tym tłumaczę sobie tak gorliwe zaangażowanie Polski w okresie rządów Millera w poparcie dla amerykańskiej inwazji na Irak. Sądzę także, iż w tej sprawie w ogóle zabrakło w polskich elitach politycznych samodzielnej analizy oceny sytuacji i polskiego interesu narodowego, a zdano się na oceny amerykańskiej administracji. Wypada mieć nadzieję, że po ratyfikacji przez Polskę traktatu lizbońskiego rywalizacja pomiędzy prezydentem i rządem w sprawach polityki zagranicznej będzie mniej negatywnie rzutować na spójność naszej polityki zagranicznej na forum UE.

To dobrze, że polska polityka zagraniczna jest mocno zaangażowana we wschodniej Europie i próbuje współkształtować wschodni wymiar polityki UE i odgrywać rolę ambasadora unijnych aspiracji państw tego regionu. Nie budzi jednak mojego uznania tendencja widoczna w postawie ośrodka prezydenckiego, aby nadawać jej charakter organizowania przez Polskę postradzieckiego Wschodu w obronie przed imperialnymi dążeniami Rosji. Nasza polityka wschodnia musi być bardziej finezyjna, wielokierunkowa i uwzględniać fakt, że część tego regionu w sposób naturalny ciąży ku Rosji.

Dwadzieścia lat po polskim bezkrwawym przełomie powinno przeważać poczucie satysfakcji z dokonań Polski w tym okresie. Oczywiste jest też jednak, że nie możemy sobie pozwolić na popadnięcie w samozadowolenie, a stan państwa w niektórych jego ważnych segmentach musi niepokoić i wymaga zmian. Polskę nadal trzeba reformować.

p

Aleksander Hall, polityk, historyk, publicysta, działacz opozycji demokratycznej w czasach PRL, założyciel Ruchu Młodej Polski, uczestnik obrad Okrągłego Stołu, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego