Dla Polski mijający rok był co najmniej niezły. O takiej ocenie przesadzają sprawy o największym znaczeniu: sytuacja gospodarcza kraju w obliczu światowego kryzysu oraz pozycja naszego państwa na arenie międzynarodowej.

Reklama

Z opublikowanych pod koniec roku danych Eurostatu wynika, że polski dochód narodowy - liczony przy uwzględnieniu realnej siły nabywczej złotego - usytuował nas po raz pierwszy na szóstym miejscu w Europie. Z 535,7 miliardami euro znajdujemy się pomiędzy Hiszpanią (1132,6 mld) a Holandią (515 mld). Jeśli dodać do tego fakt, iż polska gospodarka jako jedyna w UE zanotowała w 2009 roku wzrost gospodarczy to naprawdę mamy powody do satysfakcji. Choć dystans dzielący Polskę od piątej w rankingu Eurostatu Hiszpanii, z którą tuż przed wybuchem II wojny światowej znajdowaliśmy się na mniej więcej tym samym poziomie, z jednej strony powinien przypominać nam, ile kosztowała Polskę epoka realnego socjalizmu, a z drugiej pomóc w zachowywaniu właściwej miary rzeczy w ocenie skali naszego sukcesu.

Pochwała zdrowego rozsądku

Są ekonomiści, którzy twierdzą że wyszliśmy obronną ręką z kryzysu przede wszystkim wskutek sprzyjającego zbiegu okoliczności, w tym ze względu na strukturę naszej gospodarki.

Nie jestem ekonomistą i nie podejmuję się kompetentnie ocenić, jak dużą rolę w naszym sukcesie w walce z kryzysem odegrał przypadek. Wiem jednak, że zdrowy rozsądek Polaków, którzy nie ulegli panice i rozsądna polityka finansowa rządu mają niemały udział w sukcesie.

Reklama

Zasługą rządu i w szczególności ministra finansów Jana Vincenta Rostowskiego było opieranie się naciskom opozycji z prawa i z lewa, wzywającej do znacznego wzrostu wydatków, a co za tym idzie niebezpiecznego zwiększenia deficytu budżetowego.

Mijający rok był także drugim z kolei rokiem umacniania pozycji Polski na arenie międzynarodowej, w szczególności w Unii Europejskiej. Widocznym przejawem tej tendencji był wybór Jerzego Buzka na stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego i zaakceptowanie przez UE polsko-szwedzkiej inicjatywy Partnerstwa Wschodniego.

Reklama

Nie staliśmy się jednym z głównych „rozgrywających państw” UE, ale polski głos w UE bardziej się liczy, a przede wszystkim definitywnie wyszliśmy z pewnej izolacji w UE, w której znajdowaliśmy się - w znacznej mierze z własnej winy - w latach 2005-2007. Dziś nie ulega wątpliwości, że główne pole naszej aktywności na arenie międzynarodowej stanowi UE i to właśnie nasza pozycja w Unii będzie w zasadniczej mierze określać międzynarodowe znaczenie Polski.

Trudny dialog z historią

Dobrze się stało, że polski rząd konsekwentnie stara się podtrzymać dialog z Rosją pomimo sporu o historię, imperialnych aspiracji Rosji i umacniania się tendencji autorytarnych w funkcjonowaniu rosyjskiego systemu politycznego. Ten dialog jest potrzebny ze względów geopolitycznych, gospodarczych, a także dla budowania pomostów pomiędzy naszymi narodami. Polska - słusznie spełniając rolę rzecznika europejskich aspiracji wschodnioeuropejskich państw, powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego - nie powinna być tym państwem UE, które ma najgorsze stosunki z Rosją.

Ryzykowna decyzja zaproszenia premiera Władimira Putina na obchody 60. rocznicy wybuchu II wojny światowej wynikała zapewne przede wszystkim z potrzeby odblokowania dialogu z Rosją. Była słuszna. Jednak oficjalne wypowiedzi Putina w Polsce pokazały, jak trudny jest to dialog, gdy jego przedmiotem jest historia. Jej ocena znowu radykalnie różni nas z władzami Rosji, odkąd - pod rządami Putina - ponownie włączyły one Stalina do narodowego Panteonu, który ma pomieścić wszystkich twórców wielkości imperialnej Rosji.

Czytaj dalej...



Rok 2009 stał pod znakiem kontynuowania zdecydowanie przyjaznej polskiej polityki w stosunku do Ukrainy, chociaż pod wpływem podziałów i wielu kompromitacji obozu „pomarańczowej rewolucji”, a także odwoływania się przez jego liderów do tradycji wymierzonego w polskość ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego, nie ma już ona tak emocjonalnego zaangażowania jak parę lat temu. Przyszłoroczne wybory prezydenckie u naszych wschodnich sąsiadów przybliżą nas do odpowiedzi na pytanie, w jakim kierunku zmierza Ukraina.

Erozja poparcia

Sondaże przeprowadzane pod koniec roku pokazały wyraźną erozję społecznego poparcia dla rządu, w tym dla premiera, którego notowania długo były wyraźnie lepsze od ocen jego gabinetu. Jaki jest bilans rządu w 2009 roku? Po stronie dokonań odnotowuję wspomniane już zachowanie wobec kryzysu gospodarczego i generalne linie polityki zagranicznej. Dodaję do nich: sukcesy w pozyskiwaniu funduszy unijnych (najlepsze wyniki w całej Unii), postępy w budowie dróg i autostrad wraz z uregulowaniami prawnymi umożliwiającymi wyjście z impasu w tej kwestii. Udało się także odrzucić weto prezydenta w kilku ważnych przypadkach, takich jak: bardzo ważna dla finansów publicznych ustawa o emeryturach pomostowych, nowelizacja ustawy o systemie oświaty, m.in. dająca prawo pięciolatkom do przedszkola i otwierająca drogę do szkół sześciolatkom. Za sukcesy rządu uważam także zniesienie obowiązku odbywania wojskowej służby zasadniczej i zakończenie sporu skarbu państwa z Eureko.

Po stronie porażek umieszczam sposób rozgrywania przez rząd sprawy ustawy medialnej, świadczący o lekceważeniu kwestii mediów publicznych, roztaczanie katarskich miraży co do przyszłości stoczni szczecińskiej i gdyńskiej, niezdolność do wyjścia z impasu w kwestiach ochrony zdrowia - po zawetowaniu przez prezydenta jeszcze w zeszłym roku trzech ustaw zdrowotnych - a także niepodjęcie przez rząd całościowej reformy finansów publicznych, chociaż przyznaję że w sytuacji kryzysu nie byłoby to łatwe zadanie.

Rząd, który od powołania w listopadzie 2007 roku pracował przez cały 2008 rok w niezmienionym składzie, podlegał w bieżącym roku licznym zmianom. Mieliśmy w nim aż trzech ministrów sprawiedliwości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dymisja pierwszego z nich Zbigniewa Ćwiąkalskiego została podjęta pospiesznie, bez głębszego namysłu z przyczyn „wizerunkowych” po samobójstwie w więzieniu jednego z oprawców Krzysztofa Olewnika, a później miało miejsce gorączkowe poszukiwanie jego następcy. O ile dymisja Mirosława Drzewieckiego jest w pełni zrozumiała w związku z rozwojem „afery hazardowej”, to już dymisja Grzegorza Schetyny „silnego człowieka” rządu wydaje się dziwna, otwierając pole do spekulacji o wewnętrznym konflikcie na szczytach Platformy Obywatelskiej. Wicepremier i minister spraw wewnętrznych ciesząc się nadal „całkowitym zaufaniem premiera” w imię czystości zasad odszedł z rządu, by zająć stanowisko przewodniczącego klubu PO, z którego przecież również może wpływać na bieg spraw związanych z „aferą hazardową”. W sumie zmiany dokonywane w rządzie sprawiają wrażenie podejmowanych pod wpływem chwili i emocji premiera, a nie wynikających z długofalowej strategii.

Znużeni monopolem

Mijający rok nie przyniósł istotnych zmian w układzie sił na scenie politycznej. Utrzymała się wyraźna przewaga PO nad PiS i stale nie widać liczącej się „trzeciej siły”. W tym roku mieliśmy miarodajny sprawdzian wyborczych preferencji Polaków. Były nim czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Dały one ponad 44 proc. głosów PO i 27 proc. PiS. Siedemnastoprocentowa przewaga partii rządzącej nad głównym ugrupowaniem opozycyjnym to bardzo wiele. Jeśli PiS ma jakieś powody do zadowolenia to tylko ze względu na to, że następne w kolejności ugrupowanie SLD uzyskało w wyborach tylko ponad 12 proc. Odnoszę wrażenie, że coraz więcej Polaków jest znużonych zmaganiami PO i PiS i faktycznym monopolem tych partii, ale zarazem żadna z politycznych inicjatyw stawiających sobie za cel stworzenie alternatywy dla tego układu nie wzbudziła ich zaufania i nadziei na zmianę. Na lewicy SLD wciąż zachowuje pozycję gracza numer jeden. Na centrolewicy, grzęźnie inicjatywa Pawła Piskorskiego z Andrzejem Olechowskim w roli kandydata na prezydenta, ewidentnie sprawiającego wrażenie, że nie wierzy w swoje szanse. Na prawicy Polska Plus nie może wywalczyć sobie przestrzeni między PO i PiS, a Prawica Rzeczpospolitej kieruje swą ideowa ofertę do zbyt wąskiego grona odbiorców.

Czytaj dalej...



Czy ten stan „zabetonowania” sceny politycznej może ulec zmianie przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi? Nie jest to zbyt prawdopodobne. Niemniej to właśnie wybory prezydenckie przy obecnie obowiązujących zasadach finansowania partii politycznych stwarzają największe szanse na przebudowę sceny politycznej. Jest to ważny argument na rzecz utrzymania powszechnych wyborów prezydenta Rzeczpospolitej.

Pułapka demagogii

Pod koniec roku z inicjatywy premiera Tuska - w perspektywie przyszłorocznych wyborów prezydenckich - zainicjowana została dyskusja nad zmianami ustrojowymi. Nie mam żadnych złudzeń, co do tego że może ona przynieść efekty w obecnej kadencji parlamentu, gdyż wymagałoby to porozumienia pomiędzy PO i PiS. Takiego porozumienia nie będzie. Nie znaczy to jednak, że nie należy przedstawiać alternatywnych wizji organizacji naczelnych władz państwowych. Moim zdaniem taka debata powinna koncentrować się przede wszystkim na modelu stosunków pomiędzy prezydentem a rządem i uniknąć pułapki demagogicznej licytacji w redukowaniu liczebności Sejmu i Senatu, czy likwidacji drugiej izby parlamentu. W kraju, w którym autorytet parlamentu stoi nisko, taka licytacja będzie miała niewątpliwie jeden skutek: umocni nastroje antyparlamentarne i przyniesie dalsze obniżenie autorytetu Sejmu i Senatu.

Rok 2009 przeżyliśmy w państwie demokratycznym. Wbrew opiniom niektórych komentatorów mamy demokrację rzeczywistą, a nie fasadową. Nie znaczy to jednak, że z funkcjonowania naszego systemu politycznego możemy być w pełni zadowoleni. Niepokojąco wielu wartościowych ludzi patrzy na nasze życie polityczne z niechęcią, a nawet obrzydzeniem. Autorytet tzw. klasy politycznej stoi nisko. Mijający rok potwierdził występowanie takich negatywnych zjawisk jak: wodzowski charakter głównych partii politycznych, brak w nich rzeczywistych debat ideowych i politycznych i teatralizację życia politycznego. Mnie umocnił także w przekonaniu o występowaniu głębokiej nierównowagi pomiędzy obywatelem a aparatem państwowym, gdy jakiś segment tego aparatu uznaje obywatela za przeciwnika i o podatności służb specjalnych i prokuratorów do wchodzenia w polityczne rozgrywki.

Dla Polski chciałoby się czegoś lepszego.

* Aleksander Hall, polityk, hisoryk, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego