Jakoś na przełomie lat 20. i 30. minionego wieku filozof włoskiej lewicy Antonio Gramsci zapisał w notatników, który zapełniał podczas wieloletniej odsiadki w więzieniu w Turi: "Oto mechanizm kryzysu: stare umiera, a nowe nie może się urodzić; w panującym wówczas stanie interregnum, pojawiają się różne niepokojące symptomy".

Reklama

Pojęcie bezkrólewia oznaczało pierwotnie okres pomiędzy śmiercią monarchy, a koronacją jego następcy. Dla wielu było to jedyne doświadczenie zerwania zwyczajnej ciągłości rządów, prawa i społecznego porządku. Prawo rzymskie sankcjonowało nawet wynikający z tego stanu chaos, wprowadzając na czas interregnum tak zwane justitium, czyli przejściowy okres, na czas którego tymczasowo zawieszone zostają prawa obowiązujące za rządów zmarłego cezara. Gramsci nadał jednak interregnum nowe znaczenie. W jego ujęciu - przywodzącym na myśl leninowską definicję sytuacji rewolucyjnej (kiedy rządzący nie są już w stanie rządzić, a rządzeni nie chcą być rządzonymi) - miało ono reprezentować szersze spektrum zjawisk polityczno-prawnych i sięgać głębiej: do pierwotnych uwarunkowań społeczno-kulturowych. Gramsci oddzielił koncepcję bezkrólewia od jego historycznej treści - zakłócenia rutynowego procesu przekazania władzy dziedzicznej lub parlamentarnej - i objął tym mianem wszelkie sytuacje, w których istniejący ład społeczny przestaje działać i nie jest w stanie dłużej utrzymać w ryzach rozbudzonych mas, a jednocześnie brakuje nowych zasad gry, które mogłyby poradzić sobie z warunkami, wobec których stare okazały się bezużyteczne.

Czas licznych rozwodów

Wydaje się, że obecny stan rzeczy na naszej planecie ma wiele znamion bezkrólewia w powyższym znaczeniu. W rzeczy samej "stare umiera", tak jak opisywał to Gramsci. Umiera system oparty z jednej strony na bliskim związku czy wręcz jedności terytorium, narodu i instytucji państwa, zgodnie z którą decydowano o globalnej dystrybucji suwerenności, a z drugiej na władzy i sile militarnej - było w nieunikniony sposób związane z ideą państwa narodowego jako jego jedyna rzeczywista strategia. Wyłączności na suwerenność nie ma już żaden z trzech elementów: ani terytorium, ani państwo, ani naród; pozostały już co najwyżej luźne powiązania między nimi, pod wieloma względami pozbawione swojej dotychczasowej treści i znaczenia. Nie istnieje już zresztą pełna suwerenność: skutecznie podważana i ograniczana - ukradkiem czy otwarcie - ze wszystkich stron, bez przerwy stawiana wobec nowych zagrożeń i konkurentów. Rzekomo nierozerwalny mariaż władzy i polityki - wyrażający się w instytucjach państwa - kończy się separacją, z wysokim prawdopodobieństwem rozwodu.

Reklama

Suwerenność stała się dziś terminem mglistym, kontrowersyjnym, niemalże niemożliwym do obrony - niezakotwiczonym i dryfującym. Jego możliwe objaśnienia budzą zazwyczaj gorący sprzeciw, a konstrukcja zwyczajowego wnioskowania, mającego pojęcie suwerenność namierzyć jest bardzo często odwrotna niż powinna - uzasadnienie jest do niego dorabiane ex post, jest konsekwencją przyjętej już definicji. Państwa narodowe odkrywają właśnie, że dzielą władzę nad swoimi wewnętrznie skonfliktowanymi, kłótliwymi bandami obecnych i przyszłych, ale zawsze bojowo nastawionych i ambitnych quasi-suwerennych obywateli, z podmiotami, które skutecznie wymykają się obowiązującej dotychczas zasadzie cuius regio, eius potestas, lex et religio (czyje rządy, tego władza, prawo i religia). Obywatele coraz częściej otwarcie bojkotują lub niepostrzeżenie podkopują wyznaczone im zadania.

Suwerenność - ten tytuł do ustanawiania praw i decydowania o wyjątkach od nich, ta siła, która czyniła oba akty wiążącymi i skutecznymi - rozpadła się, rozproszyła pomiędzy wiele różnych, niezależnych od siebie centrów decyzyjnych. Dlatego też powszechnie się ją kwestionuje i dlatego pozostaje przedmiotem rywalizacji. Wielonarodowe korporacje z łatwością rozgrywają jedną rządową agencję przeciwko drugiej, umykając w ten sposób nadzorowi obu... Żaden organ nie może się uważać za w pełni suwerenny (to znaczy w sposób nieograniczony, całościowy i z nikim nie dzielony), nie mówiąc już o pokryciu podobnych twierdzeń w rzeczywistości.

Upadek lokalnych kodeksów

Reklama

Rzeczywiście, wydaje się, że cała planeta znalazła się w stanie interregnum. Istniejące ciała polityczne, które odziedziczyliśmy po czasach sprzed globalizacji kompletnie nie przystają do nowej globalnej rzeczywistości wzajemnych zależności i uwikłań. Z kolei te narzędzia, które mogłyby być wystarczająco sprawne, by dopasować się do stale wzrastających możliwości potężnych, choć nie przyznających się do politycznych aspiracji graczy, słyną głównie z tego, że ich nie ma, albo się nie liczą. Tymczasem siły, które wymykają się kontroli instytucji państwowych i mogą być nazywane prawdziwie globalnymi (jak rynki kapitałowe, finansowe, towarowe, informacja, mafia, narkobiznes, terroryzm czy handel bronią) łączy jedno: jak bardzo by się nie różniły pod innymi względami wszystkie w sposób zdecydowan, nie napotykając na swojej drodze realnych przeszkód (nie mówiąc już takich, które byłyby niemożliwe do ominięcia), lekceważą albo wręcz otwarcie naruszają narzucane im bariery terytorialne, bacznie strzeżone granice między państwami i lokalne kodeksy.

Skąd wziąć nowe, powszechnie (czyli globalnie - po raz pierwszy w naszej historii to jedno i to samo) uznawane i przestrzegane zasady współżycia między ludźmi, które zakończyłyby okres interregnum? Kto mógłby się podjąć ich zaprojektowania i wprowadzenia w życie? Wszystko wskazuje na to, że te pytania mogą się okazać największymi wyzwania, z jakimi XXI wiek będzie zmuszony się skonfrontować, a poszukiwaniu na nie właściwej odpowiedzi poświęcić większość swoich sił twórczych i zdolności praktycznych. Jest to prawdziwe "meta-wyzwanie", jako że bez zmierzenia się z nim nie uporamy się z żadnym innym, małym czy dużym. Którego z niezliczonych nadchodzących zagrożeń albo już nas dręczących kryzysów byśmy nie rozważali, poszukiwanie rozwiązań niechybnie zbliża nas jednak do fundamentalnej prawdy: że globalne problemy wymagają globalnych rozwiązań. Przegapianie czy lekceważenie tej prawdy naraża nas wszystkich na śmiertelne niebezpieczeństwo.