Chyba najwyższy czas oddzielić ruch i jego historię od etatowych liderów. Dwadzieścia lat od wydarzeń, które ze zdychającego socjalizmu przeprowadziły Polskę w jaki taki kapitalizm, niektóre przywileje związkowców w spółkach Skarbu Państwa – jak te opisywane dziś przez nas bonusy w KGHM – są żywcem wzięte z PRL.
Związkowcy obrośli w przywileje, a większość z nich – oprócz strumienia pieniędzy dla pracowników – oznacza m.in. horrendalne wynagrodzenia dla funkcjonariuszy związkowych, których działalność ogranicza się do przepychanek z pracodawcą i ciepłych posadek przez niego opłacanych. Etatowi związkowcy zarabiają krocie, właściwie za nic nie odpowiadając. Pytanie, czy działacz z 22-tysięczną pensją, walcząc z pracodawcą, bije się o interes związkowców, czy o uwiarygodnienie przed załogą własnej pozycji, niech pozostanie retoryczne.
Czy etatowcy są niezbędni? Dlaczego ich pensje płaci państwowy pracodawca? Działacze to nie są źli ludzie. To chory system kształtuje ich zachowania. Ten system może zmienić tylko nowa ustawa o związkach zawodowych. Pytanie, czy na taką determinację – pójście na otwartą wojnę ze związkami – stać polityków.