Skutek ich realizacji może być opłakany. Po pierwsze, jeśli cała składka trafi do ZUS, wzrosną zobowiązania tzw. systemu repartycyjnego, finansowanego z bieżących składek pracujących. Ubezpieczeni upomną się za 40 lat o wyższe świadczenie. A wypłacać je będą zatrudnieni, których, ze względu na pogarszająca się sytuację demograficzną, będzie mniej. System może tego nie wytrzymać.
Po drugie, OFE są stabilizatorem polskiego rynku. Zgłaszają popyt na obligacje i ich rentowność jest niższa. W akcjach ulokowały 54,8 mld zł. Biorą też udział w prywatyzacji. Właśnie kupiły np. kopalnię Bogdanka – budżet zarobił 1,1 mld zł. Czy resort pracy szacuje, co by się stało, gdyby Polacy zaczęli masowo wracać do ZUS, a OFE umarzałyby jednostki rozrachunkowe i sprzedawały aktywa? Pewnie nie. Po trzecie taki ruch podważyłby zaufanie – zarówno inwestorów do prowadzenia z Polską projektów publiczno-prywatnych, jak i ubezpieczonych do systemu emerytalnego.
Trzeba się jednak zgodzić z minister, że OFE powinny zarabiać głównie dla klientów, a nie tylko dla akcjonariuszy. Powinny też wreszcie zacząć, jak fundusze działające tylko na rynku, realnie konkurować zyskami dla emerytów.