Ale przecież jest rzeczą nieprawdopodobną, aby ludowcy kwestionowali kandydaturę lidera partii, której triumf jest tak niekwestionowany. Zwłaszcza że są formacją zaprzyjaźnioną z PO. W 2001 r. liderowi zwycięskiego SLD Leszkowi Millerowi też zabrakło do wyraźnej większości kilkunastu mandatów. I też dobrał sobie do rządu PSL. Ale nikt nawet przez moment nie kwestionował jego prawa do bycia premierem. A przede wszystkim on sam nie podawał tego w wątpliwość. Wszystko mogło być do negocjacji. To jedno - nie.

Reklama

Wokół premierostwa Tuska panuje dziwna atmosfera. On sam pytany podczas kampanii, czy aspiruje do tej funkcji, odpowiadał z rozmaitymi zastrzeżeniami. "Zapewne będę tworzył rząd" - taką formułką zamykał usta rozmówcom. Nie chciał zapeszyć? Bał się, że ktoś wypomni, jak to w 2005 r. on i Rokita szli do wyborów, wymachując etykietkami przyszłego prezydenta i premiera? Nawet jeśli to prawda, ten czas już minął. Choć raz doczekajmy się normalności. A normalność jest taka, że to lider zwycięskiego ugrupowania bierze na swoje barki kierowanie rządem.

Dodajmy brak pośpiechu, z jakim PO bierze się za przejmowanie władzy. Podobno przeszkadza kalendarz, radę krajową można zwołać tylko w sobotę, po drodze są rozmaite święta. Ależ Platforma sza do władzy z przesłaniem: tych ludzi (mowa o ekipie Kaczyńskiego) trzeba jak najszybciej odsunąć od władzy. A teraz z powodu "technicznych kłopotów" będziemy czekać do Bożego Narodzenia na dopełnienie się dziejowej konieczności?

Inni politycy PO zapewniają, że Tusk premierem zostanie, ale takim tonem, jakby sami trwali w niepewności. Zbiór nic nieznaczących przypadków? A może zakulisowy problem lidera PO, który wciąż waha się, jaką rolę sobie wyznaczyć. Wątpię, aby zdecydował się ostatecznie kierować nowym rządem z tylnego siedzenia. Porównania z Krzaklewskim czy z Kaczyńskim z pierwszego okresu rządów PiS nasuwałyby się same. Przygotowany na uprawianie bezwzględnej opozycji PiS natychmiast obwołałby Tuska osobą niepoważną, a przede wszystkim nieodważną.

Reklama

Ale właśnie dlatego Donald Tusk nie powinien narażać Polaków na długie tygodnie znanego widowiska: polityków zamykających się w pokojach, a potem wychodzących z nich z tajemniczymi minami bez wyraźnego komunikatu. Tym bardziej że przed nowym rządem piętrzą się wyzwania. Od tych technicznych, ale ważnych: rząd wyłoniony na jesieni staje w obliczu szybkich prac nad budżetem. Po te zasadnicze: skonstruowanie reformy finansów publicznych czy walkę z czasem, aby zdążyć na Euro 2012. Mamy się znów dowiedzieć od kolejnej ekipy, że nie mogła zdążyć, bo została wybrana w niewłaściwym momencie?

Przez ostatnie miesiące Tusk pokazał, że jest błyskotliwym liderem partii. Teraz musi zdać kolejny egzamin. Polakom wystarczy odrobina normalności.