Bycie opozycją może się okazać dla Prawa i Sprawiedliwości próbą poważniejszą i trudniejszą niż rządzenie. Nie dlatego, że partii tej będzie brakowało argumentów w sporze z rządem. Jej największym problemem będzie realizacja dwóch sprzecznych ze sobą celów: wzmocnienia swojej pozycji w politycznym centrum oraz powstrzymania PO od działań, które przywracałyby praktyki rodem z lat 90. i początku obecnej dekady.

Reklama

Pierwszy cel będzie skłaniał polityków PiS do spychania Platformy na lewo, wpychania jej w ramiona SLD. Drugi cel nakazywałby raczej politykę warunkowego porozumienia wokół tych celów, które PiS uzna za konstytutywne dla ustrojowego projektu IV Rzeczypospolitej.

Przyjęcie strategii totalnego konfliktu - w takiej wersji, w jakiej prezentowała ją Platforma w ostatnich dwóch latach - może się okazać dla Prawa i Sprawiedliwości zabójcze. Może przynieść tej partii pyrrusowe zwycięstwo w następnych wyborach. Pyrrusowe - bo niedające szansy na zawiązanie większościowej koalicji i stworzenie rządu. Pyrrusowe, bo odbierające Lechowi Kaczyńskiemu szanse na reelekcję.

Strategia ta będzie utrudniała Tuskowi rządzenie tylko w oparciu o koalicję PO - PSL, zwłaszcza gdy sprzeciw Prawa i Sprawiedliwości wobec inicjatyw rządowych będzie miał charakter permanentny i często wspierany prezydenckim wetem. Wówczas - podobnie jak to miało miejsce w początku lat 90. - pojawi się istotna polityczna przesłanka do przełamania izolacji SLD. Pojawi się praktyka doraźnych sojuszy legislacyjnych za cenę współpracy politycznej w różnych obszarach. Dla tej części polityków Platformy, która chciałaby sojuszu z lewicą, a nawet wolałaby w roli koalicjanta widzieć ją, a nie ludowców, będzie to wygodny argument za ich koncepcją. Ci zaś, którzy co prawda odrzucają dziś koalicję z SLD, kiedy PO stanie wobec konieczności otwarcia się na lewicę, będą tego argumentu używać jako wygodnego alibi wobec konserwatywnie nastawionej części elektoratu PO.

Reklama

Druga z możliwych strategii zakłada bardziej selektywną opozycję. Po pierwsze wychodzi od koncepcji kompromisu ustrojowego między dwiema głównymi siłami politycznymi. Kompromisu, który może dać reformę konstytucyjną jeszcze w obecnej kadencji Sejmu. Po drugie zakłada możliwość powstrzymania współpracy Tuska z lewicą za cenę warunkowego poparcia dla inicjatyw rządowych. Prawo i Sprawiedliwość występuje tu zatem w trudnej roli "ustrojowego gwaranta" zmian, jakie zachodzą w Polsce od kryzysu 2003 roku. Utrzymuje zatem charakter partii państwowej i nie zużywa hasła IV Rzeczypospolitej jako kolejnego narzędzia politycznej rywalizacji.

Strategia ta może zakładać, że obawy Donalda Tuska przed wysokim politycznym ryzykiem skłonią go do daleko posuniętej ustępliwości wobec opozycji. I uzależniać powodzenie kluczowych regulacji ustawowych od kompromisu między rządem a prawicową opozycją i prezydentem. PiS zatem ma szansę dyskontować swą parlamentarną siłę nie w miażdżącej walce na słowa, ale w wymuszeniu kompromisowego charakteru polityki w zakresie reform wymiaru sprawiedliwości, walki z korupcją, polityki europejskiej, funkcjonowania służb specjalnych.

Strategia pierwsza byłaby sensowna, gdyby Donald Tusk okazał się premierem takim jak Jarosław Kaczyński. Natomiast jeśli jest politykiem ostrożniejszym, bardziej nastawionym na kompromis, unikającym ryzyka, bardziej zasadna wydaje się strategia druga. Co więcej, wybór każdej z nich może wpływać na konfigurację najbardziej wpływowych postaci w rządzie. Tusk przygotowany na bezwzględną wojnę z Prawem i Sprawiedliwością będzie musiał szukać politycznych fighterów pozbawionych skrupułów i zdolnych do twardej konfrontacji. Widząc perspektywę konfliktu w bardziej merytorycznym wymiarze, wymagającym zdolności negocjacyjnych – będzie musiał przyjąć odmienne kryteria "polityki kadrowej". Sięgnie po profesjonalistów niewyposażonych w mordercze instynkty i nienastawionych na szkodzenie PiS za wszelką cenę.

Reklama

Paradoksalnie, wybór logiki rządzenia nie jest wyłącznie sprawą Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. By to wykorzystać, przynajmniej w pierwszym okresie, PiS musiałoby udowodnić, że nie jest partią jednej strategii, zmuszoną do tego, by prowadzić walkę zawsze, ze wszystkimi, nawet wbrew własnym interesom i potrzebom państwa. Musiałoby udowodnić, że potrafi panować nad sobą i na zimno kalkulować możliwości oddziaływania na rząd. Powszechny w mediach stereotyp dotyczący PiS mówi, że partia ta jest zdolna tylko do walki, słownej kanonady i politycznej destrukcji.

Temu stereotypowi można jednak przeciwstawić przykład sprzed kilku lat. W Sejmie IV kadencji PiS było inną opozycją - pragmatyczną i skuteczną w działaniach, przekonywającą nawet dla przeciwników. Dziś klub tej partii jest trzykrotnie większy, a jego możliwości wpływania na ekipę rządzącą bez porównania większe. Najbliższe tygodnie przyniosą odpowiedź na pytanie o zdolność PiS do wykonania planu trudniejszego, do stania się opozycją skuteczną, a zarazem wiarygodną w swych aspiracjach powrotu do rządzenia krajem.