W czasie tej prezydentury rozpoczęły się zapasy o zakres władzy w państwie. Wtedy to pojawiło się pojęcie falandyzacji prawa i powstały tzw. resorty prezydenckie. Należały do nich resorty siłowe plus MSZ. Przez całą kadencję Wałęsy obserwowaliśmy walkę o zwiększenie zakresu władzy prezydenckiej. Zakończyło się to przegraną charyzmatycznego przywódcy "Solidarności” i uchwaleniem konstytucji - pisanej przeciwko niemu.

Reklama

Przyjęty w niej ustrój państwa ma charakter nieco hybrydowy. To znaczy władza została przypisana rządowi i parlamentowi, natomiast prezydentowi ograniczono uprawnienia, odbierając mu kontrolę nad resortami siłowymi. Jednocześnie ma on mocny mandat, pochodzący z wyborów powszechnych. Taki układ rodzi konflikty.

Stąd wzięła się propozycja Donalda Tuska zmiany konstytucji na bardziej koncyliacyjną. Z tym że nie zadeklarował on, pomimo że szykuje się do posady prezydenta, jaki system byłby skłonny preferować. A rzecz wbrew pozorom nie jest błaha. Przyjęcie któregoś z powyższych rozwiązań ustrojowych będzie miało bardzo istotne znaczenie dla kraju.

Generalnie wydaje się, że nie doceniamy różnic pomiędzy obydwoma modelami ustrojowymi. Zatrzymajmy się najpierw na wariancie prezydenckim. Pozornie jest on bardziej klarowny. Nie grozi bowiem kryzysami rządowymi z racji dominującej nad parlamentem pozycji prezydenta. Tak jest na przykład w USA i wielu krajach latynoskich, a także we Francji. Przypomnę, że w pisowskim projekcie konstytucji prezydent otrzymywał prawo do wielokrotnego rozwiązywania parlamentu, a także do rządzenia za pomocą dekretów. To rozwiązanie, pomimo perspektywy skutecznych rządów, kryje jednak wielkie niebezpieczeństwo. Władza tak osadzonego prezydenta, a byłby on wybierany na 5 lat, praktycznie nie podlegałaby kontroli parlamentu. Stwarzałoby to pole do nadużyć, a także rozwiązań na poły autorytarnych. Uważam, że po naszych narodowych doświadczeniach z ubiegłego wieku, i to nie tylko komunistycznych lecz także z czasów międzywojennej RP, powinniśmy za wczasu dmuchać na zimne. Pojawiłaby się bowiem realna groźba, w razie wyboru autokraty, powrotu do znanej nam rzeki. Stąd przestrzegałbym przed przyjęciem wariantu ustrojowego określanego jako prezydencki bądź prezydencko-parlamentarny.

Odmienna byłaby sytuacja Polski w razie przyjęcia rozwiązania kanclerskiego, czyli parlamentarnego. Prezydent wybierany przez parlament pełni funkcje przede wszystkim reprezentacyjne, jest także strażnikiem konstytucji. Pamiętajmy z kolei, że premier nawet mocnego rządu musi stale prowadzić grę z parlamentem, która zmusza go do samoograniczenia. Nigdy bowiem rząd nie może być pewny, czy w trakcie kadencji arytmetyka poselska nie ulegnie istotnej zmianie. Ten system sprzyja więc demokracji i praworządności, dzięki czemu chroni nas przed dziwactwami władzy.

Piszę te słowa, pomimo że mam świadomość, iż obecny parlament raczej nie dogada się w sprawie zmiany konstytucji. Diabeł jednak tkwi w szczegółach i przed poważną debatą zawsze warto wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.