To zestawienie z "Naszego Dziennika" przejdzie do historii największych przegięć medialnych: "Sejm wciela Polskę do państwa unijnego” - to tytuł informujący o uchwaleniu przez Sejm ustawy pozwalającej prezydentowi na ratyfikację traktatu lizbońskiego. A obok - jako zapowiedź dodatku dla dzieci - reprodukcja obrazu "Rejtan" Jana Matejki. Zbyt dziwaczne, by było przypadkiem.

Ale ten język nie jest ograniczony tylko do gazety związanej z Radiem Maryja. Całkiem poważnie, a na pewno z poważnymi minami, używają go niektórzy radykalnie endeccy posłowie i senatorowie. Padają określenia o Judaszowej zdradzie, o sprzedaży Polski. Powstają najdziwniejsze spiskowe teorie: "Odnoszę wrażenie, że są tu jakieś tajne załączniki” - mówi dziś w DZIENNIKU o spotkaniu prezydenta z premierem poseł PiS Bogusław Kowalski.

I tak dalej, i tym podobnie. Im mniej ktoś znaczy w polityce, im bardziej jest na marginesie, tym mocniej krzyczy o zdradzie. I choć nie przepadam za polityczną poprawnością, choć denerwują mnie zapędy do wykluczania z debaty publicznej kogokolwiek, to tym razem muszę zawołać: stop!

Jest granica absurdu, są jakieś zasady. Jeśli stawia się tak groteskowe - choć jednocześnie mocne - zarzuty, wypadałoby powiedzieć słowo uzasadnienia. Ale na to nie ma co liczyć. Słychać, że to nowa Targowica. Dlaczego? Kto tu gra rosyjską carycę, gdzie są obce wojska? Nie wiadomo.

Podobnie złudne były nadzieję, że całkiem sensowny kompromis wypracowany przez prezydenta i premiera cokolwiek zmieni w języku tych polityków. I nic to, że rozwiązanie przyjęte w parlamencie spełnia główne postulaty środowisk koserwatywnych.

Nieważne, że Polska pozostaje poza Kartą praw podstawowych, rzeczywiście niosącą pewne ryzyko ingerencji w ustawodastwo krajowe w obszarze obyczajowym. Krzyk nie jest ani odrobinę mniejszy niż byłby, gdyby prezydent był w Brukseli miękki jak galareta i po prostu klepnął to, czego chcieli najwięksi europejscy gracze. Dla radykałów - żadna różnica. Kombinują więc teraz jak zaskarżyć traktat lizboński do Trybunału Konstytucyjnego.

Nie wiem czy to jeszcze można nazwać polityką i troską o dobro wspólne. Więcej w tym sekciarstwa i kombinowania, jakby tu stworzyć nową partyjkę i ogłosić się wodzusiem. A że przy okazji używa się i dewaluuje symbole narodowe i hasła z czasów gdy Polska naprawdę walczyła o wolność i niepodległość, potrzebne w trudnych czasach - to już nieważne.