Nie był to rekord dziennikarskiej szybkości, bo nawet śledztwo "Gazety Wyborczej" w sprawie afery Rywina trwało znacznie krócej. Ale i tak Piotr wygrał ogólnopolski konkurs na zrobienie wspólnego zdjęcia Patrycji i Zbigniewa. Konkurs rozpisały tabloidy dla paparazzi, ale to on udowodnił, że poważny polityczny dziennikarz, choć amator w tej dziedzinie, potrafi pobić zawodowców.
Wyczyn to tym większy, że Piotr nie ścigał słynnej pary samochodami z przyciemnianymi szybami, nie wdrapywał się na drzewa, nie korzystał z supersprzętu z metrowymi teleobiektywami. Jak sam pisze w swoim arcyzabawnym komentarzyku, wystarczył mu aparacik, zwany "idiotenkamerą". No i czas: te cztery lata potrzebne do przetrzepania wszystkich szuflad w domu.
Autor apeluje do paparazzich: Ziobrę i Kotecką zostawcie w spokoju. Apel może wynikać z tego, że Ziobro, jak wynika z komentarza, to nie tylko zbrodniarz i PiS-owiec, ale też paranoik z manią prześladowczą. Eksminister ostatnio skarżył się, że jacyś prześladujący go fotografowie to ABW, a w rzeczywistości byli to tylko paparazzi. Więc autor sobie żartuje, że swe zdjęcie pstryknął jako zakamuflowany agent specsłużb. Żart jest wyrafinowany, więc nie każdy go zrozumie.
Myśmy bowiem do tej pory myśleli, że autor zdjęcia i komentarza przyjmował zaproszenia na towarzyskie imprezy jako osoba prywatna, z zawodu dziennikarz, nie paparazzi czy agent specsłużb (jak sam siebie określił). Że obowiązuje towarzyska konwencja rozgraniczająca to co prywatne od tego co publiczne. Że na widok aparatu fotograficznego, nawet "idiotenkamery", nie zawsze trzeba zasłaniać twarz rękami i krzyczeć: no foto!
Wszystko jednak się zmienia: czas więc publikować zdjęcia z prywatnych albumów, z chrzcin, ślubów, nawet Balu Dziennikarzy. A paparazzi, by nie byli bez pracy, niech piszą polityczne analizy.