Żądamy na przykład dodatkowych gwarancji polskiego bezpieczeństwa. Amerykanie mówią: macie już takie gwarancje jako członkowie NATO. My odpowiadamy: no tak, ale skoro tamte gwarancje wystarczą, po co nam w ogóle tarcza? Przecież to jej zwolennicy przekonują, że z taką instalacją możemy liczyć na dodatkową amerykańską troskę o niewielki kraj nad Wisłą.
Chcemy dla siebie jednej baterii rakiet Patriot. Militarnie to żądanie nie ma znaczenia. Ona nie obroni niczego poza obszarem równym dzielnicy Warszawy. A jednak i ten postulat ma inny sens. Minister Sikorski wymyślił, że w ten sposób przełamiemy dawne porozumienia amerykańskich prezydentów i NATO z Rosją, aby nie instalować w Europie Środkowej takiego sprzętu.
W tych żądaniach trzeba premiera wesprzeć. Nie zwalnia to od pytania, co dalej. Czy bez amerykańskiej deklaracji, bez Patriotów, może z amerykańską odpowiedzią w nieco obcesowym stylu (tak podobno rozmawiał z Tuskiem wiceprezydent USA Cheney) tarcza będzie nam jeszcze potrzebna?
Na ile wyczuwam nastroje w kierownictwie PO, oni już odpowiedzieli: raczej - nie. Nie wszyscy, bez przekonania, ale jednak. Chyba nie tylko dlatego, że sprawa stała się przedmiotem sporu z prezydentem i PiS, choć to niestety ważna okoliczność. To wynika również z wizji, w której europejskie gwarancje są cenniejsze niż pielgrzymki do Waszyngtonu.
Mam zasadniczą wątpliwość czy to słuszna filozofia. Z prostego powodu. Nie wiemy, jak będzie wyglądał świat, za 10, 20 lat. Wyobraźmy sobie, że ktoś dokonuje obrachunku sił w roku 1930 - z rozbrojonymi Niemcami, słabym Związkiem Sowieckim. A w 9 lat później wybucha druga wojna światowa!
Polska przy swoim położeniu i doświadczeniach powinna szukać jak największej liczby zabezpieczeń. Czy Amerykanie, nawet przy swojej arogancji, odpuszczą sobie terytorium, na którym umieścili swój sprzęt? Może w niektórych sytuacjach tak, w innych - już nie? Wolę mieć pół procenta bezpieczeństwa więcej niż mniej. A w każdym razie chciałbym, aby ktoś to dokładnie zważył. Najlepiej polski rząd.