Dlaczego aktorzy i statyści wczorajszych zdarzeń poczuli się nieswojo? Czy tylko dlatego, że na tle ich zaciśniętych ust i błędnego wzroku nawet Grzegorz Napieralski zaczął się prezentować jako obiecujący mąż stanu? A może sami nie wierzyli oczom, oglądając telewizyjne relacje z widowiska, jakie odstawili? A może do rozumu przemówili im ich nieliczni koledzy, którzy już w środę do zamieszania odnosili się z dystansem. Którzy nie reagowali na SMS-owe wezwania do walki (dostawali je i posłowie PiS, i PO). Albo reagowali, ale wiedzieli swoje.

Na ile stratedzy obu partii planowali tę bójkę na zimno? Czy marszałek Komorowski wymyślił z premedytacją dodatkowe zaskakujące posiedzenie komisji regulaminowej po to, by skompromitować nieobecnego Ziobrę? A może tylko zareagował irytacją na obstrukcyjne wysiłki PiS podjęte poprzedniego dnia? Czy partia Kaczyńskiego kierowała się realnym poczuciem krzywdy, że oto ich bohater jest niszczony przez prokuraturę. A może bardziej chęcią wywołania medialnego show?

Wyznam szczerze, że odpowiedź na te pytania interesuje mnie średnio. Tym bardziej nie chcę się zastanawiać, czy obie partie raz jeszcze uzyskają punkty u najzagorzalszych wielbicieli, czy stracą u wszystkich innych. A może ani zyskają, ani stracą, bo Polacy wolą myśleć o wakacjach? Wiem tyle, że polityka stała się nie do zniesienia.

Więc nieśmiało proponuję: a może pokłócilibyście się na oczach publiczności o zasady reformy edukacji, której ogromna większość polskich posłów po prostu nie zna. Może PiS i PO zadałyby sobie nawzajem pytanie o przyszłość energetyki jądrowej albo o to, jak najefektywniej zbudować choć parę kilometrów autostrad. A może pan premier podrzuciłby po prostu nudzącym się posłom kilka ustaw?

Jeśli tak się stanie, zniosę i to, że przeprosiny za awanturę będzie redagować gołąbek pokoju wicemarszałek Stefan Niesiołowski, a pomoże mu znany z koncyliacyjnego usposobienia poseł PiS Marek Suski.







Reklama