Już nawet UEFA i Michel Platinii machnęli ręką na nasze plany budowy dróg i oczekują na Euro 2012 jedynie doprowadzenia autostrady A2 do granicy z Niemcami i A4 na Ukrainę. Ale nawet z tym może być kiepsko.
Jak długo czekać będziemy na obiecywane w każdej kampanii przez każde ugrupowanie autostrady? Tak długo, jak do spraw infrastruktury swoje trzy grosze będą się starali dorzucać politycy niemający o tym zielonego pojęcia. Dopóki będzie to przedmiot partyjnych rozgrywek i licytacji, który z ministrów wybudował więcej centymetrów drogi miesięcznie. Właśnie ich oskarżam o drogowy marazm i o to, że po autostradach możemy sobie pojeździć jedynie palcem po mapach. Blokad prawnych i finansowych w procesie inwestycyjnym była i jest wciąż masa, ale ktoś przecież bierze pieniądze za to, by je zidentyfikować i błyskawicznie usunąć. Wszędzie dookoła Polski to się udało. Dobre drogi budują Czesi i Słowacy, żeby przez litość nie wspomnieć o krajach z dużo większym niż nasz PKB. Nawet niesłusznie traktowani przez nas z przymrużeniem oka Rumuni realizują największy w Europie projekt drogowy - 415 km autostrady Transylwańskiej. Czy my naprawdę jesteśmy tak beznadziejni, że od lat nic nam w drogach nie wychodzi?
Najważniejsze, by infrastruktura przestała być polem walki politycznej, czasami nieprzyzwoitej, bo sprowadzającej się do żonglowania liczbą zabitych na drogach w poszczególnych kadencjach. Nie da się przejść procesu przygotowania inwestycji autostradowej i jej fizycznej realizacji w ciągu jednej kadencji parlamentu. Dlatego Jarosławowi Kaczyńskiemu nie przeszkadzało otwieranie autostrad, których realizację zaczęły rządy SLD. Oceniać więc należy nie po przeciętych wstęgach, ale po ilości podpisanych umów na budowę. Jak często zmieniają się bowiem ministrowie, wszyscy wiemy. Zazwyczaj zaczynają od potępienia w czambuł tego, co zastali po poprzednikach. Jeżeli zatem nie ustalimy raz na zawsze, gdzie i co chcemy budować, w jakim czasie i w jakiej formule finansowej (państwo lub kapitał prywatny), i jeżeli ustalenia te nie będą święte dla wszystkich, przez następne pokolenia wciąż będziemy dyskutować, co z tymi autostradami jest nie tak.
Na początku reform w Polsce problemem był brak pieniędzy, gdyż priorytetem były wydatki socjalne i restrukturyzacja branż, których przedstawiciele zastraszali rządzących najazdami na Warszawę. Kiedy my odpieraliśmy demolujących stolicę górników, w państwach Unii, także tych nowych, wydawano na infrastrukturę przynajmniej 1,1proc. PKB. W Polsce 0,3 proc. Błogosławieństwem stała się perspektywa wejścia do Unii i pierwsze unijne fundusze. Dzisiaj 11 mld euro w programie operacyjnym Infrastruktura i Środowisko robi wrażenie. Takich środków nigdy nie mieliśmy i raczej już mieć nie będziemy. Pełne wykorzystanie unijnych funduszy jest zatem elementem polskiej racji stanu! Pomoc Unii kurczy się jednak ze względu na rosnące koszty inwestycji i silny kurs złotego. Żeby zrealizować rządowy program budowy dróg, konieczne będzie dołożenie do 2012 r. co najmniej 40 mld zł z budżetu krajowego. Czy będą z tym problemy? Odpowiedź zna tylko Donald Tusk, który wziął na siebie osobistą odpowiedzialność za Euro 2012. Najlepsze byłoby przekazywanie całej akcyzy zawartej w cenie benzyny na drogi (20 mld zł rocznie). Kierowcy mają prawo tego żądać, tankując paliwo!
Wracając do zgubnego - także zdaniem NIK - wpływu polityków na drogi. W 2005 r. PiS przyjął pogląd, że inwestorzy prywatni to złodzieje. Uznano, że system koncesyjny, w którym kapitał prywatny wykłada środki na autostradę, w polskich warunkach nie sprawdzi się i jest przyczyną zapaści w drogownictwie. Wymyślono istnienie układu, który nie chce autostrad. Bzdura. Na całym świecie system partnerstwa prywatno-publicznego jakoś się sprawdza. Rozsądna Europa buduje wg prostej zasady: tam gdzie możliwy jest zwrot kapitału, angażuje się inwestora prywatnego, tam gdzie ten zwrot jest trudny do osiągnięcia lub odłożony daleko w czasie, ciężar inwestycji bierze na siebie państwo. W Polsce oczywiście ta idea została wypaczona np. w odniesieniu do północnego odcinka autostrady A1, ale to nie powód, by potępiać całą koncepcję.
Nieufność do kapitału prywatnego kazała zatem ministrowi PiS wyrzucić prywatną firmę z placu budowy A1 (sąd unieważnił decyzję), zatrzymać przetargi na wyłonienie wykonawców odcinków A2 (Łódź - Warszawa) i A1 (Łódź - Pyrzowice) oraz zamrozić rozmowy nad umową na dociągnięcie A2 do granicy niemieckiej. W sumie stanęło 450 km drogi. Pół biedy gdyby zaproponowano inny sposób budowania dróg - z budżetu państwa i funduszy unijnych. Nie wykonano żadnego ruchu. Brak decyzji oznaczał stratę czasu i wzrost kosztów, ale kto by się tym przejmował. W programie Marka Pola autostrada miała dotrzeć do Warszawy w 2007 r. Jest w Strykowie pod Łodzią, gdzie mieszkańcy mają jej po dziurki w nosie, bo kończy się w środku miasta.
Wydawało się, że za Platformy wszystko się zmieni. Wszak lud w sondażach chciał przede wszystkim lepszej opieki zdrowotnej i porządnych dróg właśnie. Niestety, PO przejęła mentalność PiS i zaczęła szukać spisków. Ministrem został Cezary Grabarczyk, który dopiero infrastruktury zaczął się uczyć. Mimo całej mojej 10-letniej sympatii do niego, widzę, że olbrzymi resort go przydusił, co wpływa na spowolnienie procesu decyzyjnego. Tymczasem, jeżeli do jesieni nie zamkniemy negocjacji w sprawie budowy kolejnych odcinków autostrad, o wybudowaniu ich przed Euro 2012 możemy zapomnieć. Wiem, że zablokowanie tych decyzji przez poprzedników, zwala je teraz ministrowi na głowę wszystkie naraz, ale co robić. Tracimy jednak czas na wygadywanie głupot. Dopiero co słyszeliśmy o możliwości zerwania rozmów z prywatnymi konsorcjami i budowaniem przez państwo dróg ekspresowych zamiast autostrad. O sądowych sporach, odszkodowaniach, wykonywaniu od zera projektów, uzyskiwaniu nowych decyzji administracyjnych i złamanych zobowiązaniach wobec UE co do kategorii budowanych dróg, już nie słyszeliśmy. PiS nieudolność w programie autostradowym zwalał na układ. Platforma od 9 miesięcy wmawia ludziom zmowę cenową inwestorów, którzy chcą budować w Polsce najdroższe na świecie autostrady. Jeśli jest zmowa, rząd zamiast o niej mówić, już dawno powinien zlecić zbadanie sprawy UOKiK. W dobie internetu każdy też może sprawdzić, za ile buduje się w innych krajach i że 12 mln euro za kilometr autostrady w Polsce (bez wliczania obiektów inżynierskich) budowanej przez normalny teren, nie jest niczym wyjątkowym. Średni koszt budowy 1 km szacuje się w Niemczech i na Słowenii na 12,5 mln euro. Poszerzenie autostrady M6 w Wielkiej Brytanii to wydatek 44,5 mln euro za 1 km. Zamiast opowiadania więc bajek, lepiej zamknąć negocjacje, bo temat staje się już po tylu latach po prostu męczący.
Sejm musi wreszcie zlikwidować bariery w fatalnie napisanych ustawach wydłużających w Polsce dwukrotnie okres przygotowania inwestycji. Nieżyciowe przepisy, brak precyzyjności ich zapisów, rygoryzm prawny wykraczający poza przyjęte w Unii dyrektywy, niedotrzymywanie określonych prawem terminów na wydanie decyzji towarzyszą każdej polskiej budowie. Rzeczpospolita Urzędnicza nie ma ambicji, by te wady usuwać. Nie ma też szeryfa, który towarzystwo pogoniłby do roboty. Przez to sami sobie strzelimy w kolano, bo nie wyrabiając się z budową dróg, pozwolimy, by setki milionów darmowej pomocy, przeszły nam koło nosa. Na szczęście rząd zabrał się za porządkowanie legislacji. Jednak nawet świetne ustawy mogą niewiele dać, jeżeli nie zwiększy się liczby urzędników w tych miejscach administracji, gdzie podejmowane są decyzje odnośnie inwestycji, zwłaszcza że ich liczba przed Euro wielokrotnie wzrasta. Hasło taniego państwa może nas tutaj drogo kosztować!
Duży plus dla rządu Donalda Tuska także za zakopanie topora wojennego z ekologami. Polityka poprzedników polegała na lekceważeniu napomnień Komisji Europejskiej w sprawie wdrożenia norm środowiskowych i wymachiwaniu szabelką w obronie "interesu narodowego". Tyle że po walnięciu przez Unię pięścią w stół, szabelka potulnie została schowana, a budowa obwodnicy Augustowa zatrzymana. W Sejmie jest nowela ustawy o ochronie środowiska, która naprawiając błędy w naszym ustawodawstwie, wykluczy ryzyko zablokowania samych tylko inwestycji drogowych w ponad 100 miejscach z powodu kolizji z obszarami przyrodniczo chronionymi. Te zmiany oczywiście nie gwarantują, że każda inwestycja będzie szła bez problemów. Bez nich jednak, odsetek dróg realizowanych z opóźnieniem, byłby większy niż obecne 18 proc.
Szanowny Rządzie! Nie grzęźnij w rozwiązaniach, które nie przełamują blokad inwestycyjnych! Nie opowiadaj niestworzonych historii, że chcesz dobrze, tylko prywatny kapitał rzuca ci kłody pod nogi. Jesteście na siebie skazani! Mityczni Chińczycy, których przyjazd komentuję od 3 lat, nie widząc jeszcze żadnego z nich na oczy, nie są remedium na naszą polską nieudolność! Powtórzę raz jeszcze: mamy pieniądze. Zróbmy więc to normalnie. Wiemy jak: podpiszmy wreszcie umowy z inwestorami, uprośćmy prawo, a jak trzeba, to skopiujmy rozwiązania krajów, którym się powiodło, zatrudnijmy dodatkowych urzędników. Tak jak to się robi na całym świecie. Recepta na autostradowy cud jest mało błyskotliwa, ale prosta.
Ilekroć z moimi zagranicznymi przyjaciółmi przemierzam samochodem nasz piękny kraj, muszę świecić oczami, kiedy to dziurawe, niebezpieczne i zatłoczone "coś" staram się nazywać drogami. Polska, od 4 lat członek Unii Europejskiej, wciąż daleko jest od likwidacji ostatniej granicy dzielącej nas cywilizacyjnie od Zachodu, jaką jest brak nowoczesnej sieci autostrad i dróg ekspresowych - pisze w DZIENNIKU Adrian Furgalski, dyrektor Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama