Platforma Obywatelska utrzymywała wysoką pozycję w sondażach zdumiewająco długo. Ostatnio jednak poparcie dla niej spada, i to nieubłaganie. A to dlatego, że dała się zaszufladkować jako partia nierobów. Ta łatka wyszła już nawet poza granice Polski -wystarczy przypomnieć tytuł publikacji w ostatnim numerze "The Economist" -"Sympatycznie wygląda, ale nic nie robi".

Wydaje się, że to dosyć słuszna ocena. Nasz sympatyczny rząd nie robi zbyt wiele. Oczywiście nie chodzi o to, by produkował taśmowo idiotyczne ustawy, ale żeby rządził mądrze i w kluczowych sprawach podejmował mądre decyzje. To się jak na razie Platformie nie udaje.

Politycy PO bronią się, że jeśli będą chcieli coś zrobić, to uniemożliwi im to weto prezydenckie. Ale Platforma byłaby w zupełnie innej sytuacji, gdyby przedstawiała dobre projekty. Wtedy prezydenckie weto mogłoby być widziane jako działanie wbrew interesowi kraju. Tyle że takich projektów PO nie ma.

Zaczęło się od wielkiego kryzysu w służbie zdrowia, z którym Platforma sobie nie poradziła. Minister Kopacz wciąż wygląda na osobę wielce zdziwioną stanem służby zdrowia. Inny projekt -ustawa medialna -jest nieudany, robiony naprędce i po łebkach. Winy za jej kształt nie da się zrzucić na prezydenta, który rzekomo wetuje dobre, przemyślane dzieło. Prezydent zawetuje ustawę, która została poddana powszechnej krytyce.

Drugą przyczyną spadku poparcia dla partii Tuska są czynniki od rządu niezależne. Przede wszystkim zła koniunktura na świecie, która ma wpływ na wzrost cen w Polsce, za co opozycja krytykuje PO. To oczywiście czynniki obiektywne, ale jeśli kupujemy drożejące paliwo i towary, to siłą rzeczy nasza niechęć i niepokój obracają się w stronę rządzących.

Oczywiście, różnicę czterech pkt proc. można by bagatelizować. Nie było w polskiej rzeczywistości politycznej takiej partii, która nie traciłaby poparcia w trakcie rządzenia -kiedy dane ugrupowanie przejmuje stery rządu, wyborcy tracą do niego sympatię. To naturalna kolej rzeczy.

Warto pomyśleć, gdzie przeniesie się sympatia dotychczasowych zwolenników PO. Czy zasilą teraz szeregi sympatyków PiS? Płynny elektorat w Polsce jest ogromny. Wystarczy wrócić pamięcią parę lat wstecz, kiedy znaczna część tych samych ludzi wybierała AWS, a później głosowała na SLD. Być może i tym razem niezadowoleni z rządów PO popierają teraz PiS. Ale możliwe jest i to, że zasilą lewicę. Bo dla wyborców PiS i PO są słabo odróżnialne. Zwłaszcza jeśli chodzi o podejście do gospodarki różnice między tymi partiami są nieczytelne, wyraźniejsze są te w warstwie światopoglądowej, w odniesieniu do Lecha Wałęsy chociażby, choć już nie w kwestii laicyzacji państwa.

W tym właśnie swojej szansy na zaprezentowanie wyborcom zasadniczo odmiennej propozycji może upatrywać Grzegorz Napieralski. Choć będzie mu niezwykle trudno, bo jasne jest, że scena polityczna w Polsce bardzo się ostatnio spolaryzowała. System finansowania partii politycznych pozbawia nas złudzeń, że jakiś nowy podmiot zaistnieje na scenie politycznej. Nie widać więc alternatywy dla PO i PiS. PSL i SLD ledwo utrzymują się na powierzchni.

Platforma ma się gorzej, ale nie jest jeszcze tak źle. Choć jedna rzecz może PO pogrążyć. Wyobraźmy sobie, że prezydent UEFA Michel Platini po wizycie w naszym kraju uzna, że nie jesteśmy w stanie przeprowadzić Euro 2012. Tego już nie można byłoby zwalić na poprzedników.















Reklama