Przyzwyczailiśmy się do polsko-polskiej wojny między PiS i PO. Nie porusza nas ona. Może nawet nudzi. Uznaliśmy ją za naturalny element naszej polityki, tak swojski, że niezauważalny. Tusk bije w Kaczyńskiego, Kaczyński w Tuska. Nic nowego. Nic ważnego.

Reklama

Jednak to nie jest normalny konflikt. Wojna PO i PiS przekroczyła dopuszczalne granice. Nie tylko dlatego, że od dawna ożywiają ją nie różnice programowe, ale zwykłe obsesje i zupełnie prywatne emocje. Gorsze jest to, że ta wojna godzi dziś w narodowy interes. Niszczy najważniejsze dla państwa obszary - politykę zagraniczną i obronną.

Reporterzy DZIENNIKA postanowili zajrzeć za kulisy negocjacji na temat tarczy. Udało im się zrekonstruować cały przebieg konfliktu. Potwierdzili swoje informacje zarówno po stronie rządowej, jak i prezydenckiej. To, co dziś opisujemy, to nagie, wiarygodne fakty, które autorzy podają bez swoich dziennikarskich interpretacji.

Zdecydowaliśmy się te fakty ujawnić, choć ktoś może powiedzieć, że w ten sposób utrudniamy prowadzenie dalszych negocjacji z Amerykanami. Poważnie przemyśleliśmy ten problem. Naszym zdaniem ujawnienie całości konfliktu może Polsce jedynie pomóc. Bo wojna między PiS i PO weszła w fazę, w której polska dyplomacja nie jest w stanie skutecznie pracować. Jeśli prezydent uważa szefa MSZ za agenta, a ten z kolei prezydenta nazywa "chamem", to nie ma co się łudzić, że ta drużyna wynegocjuje dla tarczy sensowne warunki.

Z faktów, które zebraliśmy, wyłania się obraz bardziej dramatyczny niż tylko wizja kłócących się polityków. To obraz sparaliżowanego państwa, które nie jest w stanie normalnie pracować nawet w sytuacji, gdy negocjuje warunki narodowego bezpieczeństwa. Najważniejszą decyzję od czasu naszego wejścia do NATO.

Tusk i Kaczyński uwierzyli w slogan z czasów kampanii 2005 r., że istnieją dwie Polski - Polska PiS i Polska PO. Więc każdy z tych polityków rządzi dziś swoją Polską. Doszło do tego, że te oba państwa zaczynają mieć inną politykę zagraniczną i obronną. "Polska to my" - mówią z zadufaniem obie strony i obie sądzą, że mają monopol na rozum i patriotyzm.

Wielu Polaków wchodzi w tę grę, kibicuje z zapałem jednej z drużyn. Ze mną jest dokładnie odwrotnie. Straciłem już wiarę, że rację ma jedna ze stron, że winę ponosi druga. Winne są obie. A skala tej winy wraz upływem czasu wydaje się coraz bardziej poważna. Partie, które wyrosły na krytyce afery Rywina, zaczynają się zachowywać niepokojąco podobnie do SLD. Wtedy państwo było niszczone przez osobistą chciwość polityków, dziś rozbijane jest przez ich fanatyzm i manię wielkości.

Reklama

Na co dzień wyświadczamy politykom PiS i PO zbyt dużą przysługę, gdy ze spokojem przyjmujemy ich wyjaśnienia. Wydaje mi się, że nadszedł czas przestać ich rozumieć. Przestać im wybaczać. I przestać im wierzyć, gdy dowodzą, że winny jest ten drugi.

Opisana dziś przez DZIENNIK historia kompromituje obie strony. Równie mocno.