Obawiam się, że za jednorazową spektakularną akcją może nie stać determinacja niezbędna dla realnego uporządkowania spraw związku piłkarskiego, a przy okazji i innych związków sportowych. Te obawy potęguje wiedza o tym, że gabinet premiera Donalda Tuska nie jest maszyną zbudowaną dla podejmowania dużego ryzyka. Przeciwnie, unikanie ryzyka stało się niemal jego doktryną. A w mojej hierarchii ważności spraw wolałbym, aby ograniczony - jak się zdaje - zasób rządowej odwagi zużyty został obecnie w sporze ze związkami nauczycielskimi o naprawę polskiej szkoły albo w konflikcie z lobbystami branżowymi o uczciwy system pomostowych emerytur.
Lecz od wiedzy o rządzie i jego słabościach daleko ważniejsza w tej sprawie jest ocena roli, jaką w Polsce pełni PZPN. Jest to rola w potrójnym sensie zła. Instytucja ta najpierw odpowiada za zanik elementarnych standardów moralnych w piłce nożnej, a dzięki znaczeniu, jakie ma piłka w życiu współczesnych społeczeństw - w sporcie jako takim. PZPN jest również twórcą modelowej koterii (czyli jak to się niedawno mawiało - układu) wykorzystującej rozliczne nieformalne więzi w Polsce i zagranicą do ochrony prywatnych, w tym finansowych interesów dość nieciekawej, nieporadnej i źle wykształconej grupy ludzi. Wreszcie - w sensie czysto profesjonalnym związek jest sprawcą upadku prestiżu i poziomu polskiej piłki, którą zarządzać tak, by osiągała rezultaty po prostu nie potrafi. Krótko mówiąc, to jest organizacja, dla której istnienia w obecnym kształcie trudno znaleźć jakieś uzasadnienie. Ani etyczne, ani polityczne, ani profesjonalne.
Nawet zatem jeśli mam obawy o finał całej batalii, z obywatelskiej perspektywy nie tylko jestem po stronie rządu, ale oczekuję, iż skoro podjął on ryzyko rozpętania konfliktu, to zachowa w nim do końca spokojną determinację. Po groźbach szefa FIFA nie macie się panowie gdzie cofać. Za wami jest morze - by strawestować słynny rozkaz admirała Korniłowa podczas obrony Sewastopola. Owszem, można było tej bitwy nie zaczynać, jeśli nie było się gotowym ponosić możliwych konsekwencji. Ale dzisiaj jest za późno na takie dywagacje. Jeśli ryzykiem jest zemsta FIFA na polskich kibicach piłkarskich i odwołanie niezwykle ważnych meczów, to ryzyko to wymaga podjęcia. Ład Rzeczypospolitej jest ważniejszy od najpiękniejszych i najbardziej emocjonujących igrzysk.
I namawiałbym, aby nie traktować sprawy jako partii pokera pomiędzy dżentelmenami: panem Drzewieckim i panem Blatterem, w której stawką są mecze polskiej reprezentacji. Jeśli już to starcie mamy, to daje się ono usprawiedliwić tylko wtedy, jeśli idzie w nim naprawdę o standardy życia publicznego. To trzeba udowodnić i do tego trzeba przekonać opinię publiczną, a zwłaszcza kibiców piłkarskich. Także Unię Europejską, instytucje międzynarodowe i europejskie media. Ale do tego trzeba naprawdę mieć jasno wyznaczone, uczciwe cele i umieć otwarcie o nich mówić! Sprawa dla Polaków jest na tyle poważna, że to wszystko winien nam objaśnić premier - piłkarz i kibic - biorąc także publicznie odpowiedzialność za dalsze dowodzenie w tej ryzykownej potyczce.