Tę tezę trzeba opatrzyć oczywiście zastrzeżeniami. Wiele może się jeszcze zmienić. Dziś jednak sztabowcy PO i PiS kierują się fundamentalną dla nich wytyczną - by mimo prowadzonej wojny nie dopuścić do gry kogoś trzeciego. Eurowybory mogą stać się okazją do poszerzenia polskiej sceny politycznej. Mogą być szansą na przedłużenie obecności w polityce lub na wejście kogoś nowego. Jawnie liczą na to politycy lewicy, których symbolicznym przedstawicielem stał się eurodeputowany Dariusz Rosati. Z nimi związał się inny członek Parlamentu w Strasburgu - Paweł Piskorski. To człowiek znienawidzony przez obecne kierownictwo PO, dziś zmarginalizowany, ale jednocześnie bardzo sprawny i przez to ciągle niebezpieczny.
Nie tylko to środowisko będzie próbować szczęścia w najbliższym teście wyborczym. Liderzy Polski XXI, Kazimierz Ujazdowski i Rafał Dutkiewicz, zapowiedzieli wprawdzie, że nie planują zbytniego zaangażowania w czerwcowych wyborach. Ich wstrzemięźliwość może wynikać z ostrożności, niechęci do odsłaniania kart. Wiadomo jednak, że grupa osób, np. kilku profesorów uniwersyteckich, w niezobowiązujących rozmowach sygnalizowała liderom Polski XXI chęć startu z ich listy. Wśród nich ma być prof. Teresa Lubińska, minister finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Czy Ujazdowski i Dutkiewicz zabronią takim ludziom startować? Z pewnością nie.
Eurowybory z większą ilością graczy zamienią się w strzelanie do jednej bramki. To rząd i jego błędy będą celem, bo to jedyna rzecz, która może budzić emocje. Np. pojawi się iluś kandydatów, którzy zaczną wypominać gabinetowi Tuska nie dość twardą obronę stoczni. Wprowadzenie euro do debaty spowoduje, że tylko to stanie się ważne. I będzie tylko dwóch znaczących graczy - w roli euroentuzjastów Platforma, a w roli zatroskanych o biednych eurosceptyczne PiS (choć akurat politycy tej partii woleliby, by określać ich eurorealistami). Grupa Rosatiego będzie za euro, ale zostanie przygnieciona przez głoszącą te same hasła Platformę. Polska XXI też będzie za euro, ale z jakimiś niuansami - czego również nikt nie zauważy. W ten sposób dwójka hegemonów naszej sceny politycznej będzie mogła jeszcze raz podzielić tort na swoich zasadach, czyli bez dopuszczania kogokolwiek trzeciego.
Plan może jednak nie zostać zrealizowany. PiS się upiera przy referendum, ale to zdarzenie dla tej partii dość ryzykowne. Partia Kaczyńskiego będzie musiała być trochę za i trochę przeciw wspólnej walucie. Ma niejednorodny elektorat, więc trzeba będzie balansować. Przy okazji może reaktywować się jakiś eurosceptyczny neo-LPR. Elektorat PO daje komfort jednoznaczności, ale jednocześnie ostatnie sondaże pokazują, że przestraszeni kryzysem Polacy mogą bryknąć i zagłosować przeciw. Tego boi się wielki biznes i to on może naciskać na to, by nie organizować powszechnego głosowania. A na sugestie z tej strony PO ma uszy szeroko otwarte.