Tanie państwo jest w Polsce ideałem politycznym oczekiwanym i aprobowanym. Inaczej niż w na poły despotycznej Rosji czy kochającej bonapartystyczny przepych Francji. My jesteśmy pod tym względem środkowoeuropejskimi Skandynawami. Ale nasza narodowa niechęć do przywilejów (Polak na zagrodzie równy wojewodzie) jest ostatnimi laty wystawiana na prowokacyjną próbę. Przez polityków, biurokratów, a ostatnio z wulgarną nachalnością przez redaktorów tabloidów.

Reklama

Zakłamali oni ideę taniego państwa. Spowodowali, że kolejne rządy z groteskową determinacją walczą z myślą o zakupie nowoczesnych samolotów rządowych, ze strachu przed opozycją, tabloidami i najprymitywniejszymi odruchami gawiedzi. Ostatnie mongolskie przygody prezydenta będące kolejną odsłoną "samolotowego koszmaru" (jak się wyraził premier Tusk) nie są już ani smutne, ani śmieszne. I w Polsce, i za granicą są świadectwem bylejakości państwa polskiego. I nieuchronnie skłaniają do myślenia o naszym państwie jako o rozsypującej się maszynerii, od której najlepiej trzymać się z daleka.

To właśnie takie symboliczne zdarzenia odpowiadają za niemądry libertariański przesąd wyznawany przez część młodego pokolenia, że najlepiej by nam się żyło, gdybyśmy w magiczny sposób potrafili pozbyć się państwa, jego instytucji i administracji. Tymczasem prestiż państwa jest częścią jego siły. A częścią prestiżu państwa są wydatki nań przeznaczone. Dlatego właśnie dawnymi czasy symbole państwa tworzono ze złota i purpury. Demokratyczna republika zlikwidowała ów anachroniczny splendor. Ale byłby głęboko niemądry ktoś, kto by sądził, że zlikwidowała ona zarazem doniosłość kwestii prestiżu państwa.

Takich przypadków gdy Rzeczpospolita niszczy swój własny prestiż, jest znacznie więcej. Słynna Parkowa. Komunistyczny skansen w centrum Warszawy naszpikowany obcymi podsłuchami, udający rezydencję premiera i jego gości. Ale kto z polityków odważy się rozpocząć projekt zbudowania nowoczesnego kompleksu rządowego? A co się stało z ideą ministra Sikorskiego stworzenia pod Warszawą "polskiego Pentagonu" i uwolnienia centrum stolicy od okupowania przez wojsko kilkudziesięciu potencjalnie mieszkalnych gmachów? Albo co powiedzieć o tych urzędnikach MSZ, którzy po wielu kosztownych inspekcjach pożałowali niegdyś jakiejś śmiesznie małej sumy na zakup siedziby polskiej ambasady w Wilnie, mieszczącej się wtedy w klasztorze bazylianów - w miejscu, w którym Konrad wypowiada święty dla polskości tekst Wielkiej Improwizacji. Dziś słyszymy, że bardziej szczodry od państwa polskiego businessman w celi Konrada urządza właśnie hotel! MSZ-owska biurokracja od lat zresztą skutecznie niszczy prestiż państwa polskiego na Wschodzie, uniemożliwiając zakupy reprezentacyjnych budynków dla polskich placówek w krajach postsowieckich. Czyli tam właśnie, gdzie wrażliwość na prestiż Polski jest większa, niż gdziekolwiek na świecie.

Reklama

Rzecz w tym, że te pseudooszczędności nie mają nic wspólnego z pragnieniem taniego państwa. Tanie państwo - to takie, które potrafi zapanować nad parkinsonowskim rozrostem ilości i kosztów własnej biurokracji. Które nie organizuje dla posłów po całym świecie darmowych wycieczek zatruwających życie polskim ambasadorom. Które potrafi zlikwidować system gratyfikacji klientów każdej kolejnej władzy poprzez wysoko płatne członkostwo rad nadzorczych firm państwowych. Bo w idei taniego państwa chodzi o to, aby władza i jej klienci nie ssali dla prywatnej korzyści publicznej kasy. A nie o to, aby nasze państwo wyglądało jak obszarpany żebrak.