Tak, jak niegdyś władcy przemieszczali się najlepszymi karocami, tak dzisiejsi prezydenci i premierzy składając oficjalne wizyty, czynią entre swoimi samolotami naszpikowanymi elektroniką i luksusowym wyposażeniem. Nie wszyscy. W środku Europy istnieje kraj, w którym premier kłóci się z prezydentem o to, kto poleci, bo akurat zabrakło maszyny. Gdzie szef rządu zostaje z walizką w poczekalni, gdyż rejsowy samolot miał usterkę. Nawet średniego lotu człowiek interesu kupując bilet w klasie biznes dba o swój wizerunek lepiej niż nasi przywódcy.

Reklama

Garnitur, klasa samochodu, jakość podanych na kolację win, prezencja kompanii honorowej to oczywista część oprawy rządzących. Na szczęście zdążyliśmy się już tego nauczyć. Dlaczego jednak nie dociera do nas, że jeszcze większe znaczenie ma rządowy samolot? Zanim nasi partnerzy docenią krój garnituru polskiego premiera czy prezydenta, widzą aeroplan, jakim przyleciał. Albo nie, bo akurat zamarzły mu skrzydła lub strzeliła uszczelka.

Kraje, które chcą liczyć się na arenie europejskiej i światowej, traktują reprezentacyjny samolot jako symbol władzy i narzędzie jej sprawowania. Przywódcy mocarstw atomowych: USA, Rosji i Francji mogą z pokładu swoich maszyn rozpętać nuklearną zagładę. Ich maszyny są centrami dowodzenia. Kiedy lądują, ląduje wraz z nimi majestat państwa. Czy widział ktoś Geore'a Busha, Nicolasa Sarkozy albo ich sekretarzy stanu, premierów, czy choćby znaczniejszych ministrów, by czekali w pokorze na cywilnych lotniskach z biletem w ręku? Nie. Oni lądują z pańską klasą Boeingami 747 lub Aibusami A340.

Ameryka ma dwa duże samoloty reprezentacyjne, Francja pięć, Włochy - trzy, Niemcy i Szwecja po dwa, czyli tak jak Polska. Różnica w tym, że w wymienionych państwach wszystkie maszyny muszą być zawsze sprawne. Nasze dwa Tupolewy 154 dawno temu powinny być sprzedane liniom lotniczym z trzeciego świata. Nawet jeśli zdołają wystartować, trudno ich wyglądem i stanem wyposażenia wzbudzić szacunek kogokolwiek.

Reklama

Niewielu Polaków miało okazję podróżować rządowymi maszynami. Nie ma czego żałować. Niżej podpisany parę razy udał się w taką przejażdżkę. Nie było to przeżycie, o którym chce się opowiadać znajomym. Ciasno ustawione, mocno zużyte siedzenia, podłej jakości wyposażenie. Przestrzeń przeznaczona dla prezydenta lub premiera ma wymiary niewielkiego pokoju.

Kompromitujemy się, zwlekając z zakupem porządnych maszyn. Tak samo zresztą, jak zabawą w tanie państwo i podróżami premiera samolotami liniowymi, które lubią być odwoływane. Równie skromni są wprawdzie Finowie, ale oni, w przeciwieństwie do Polski, nie uważają się za jednych z głównych rozgrywających na europejskiej arenie. Nasz prezydent i premier polecieli do Brukseli, jako przywódcy nieformalnej koalicji przeciwników pakietu klimatycznego UE w obecnym kształcie. Z pewnością nie oszołomili innych unijnych polityków swoim majestatem.