Prawnicy utracili w dzisiejszym świecie niegdysiejszy autorytet i zaufanie. Ale jest jedna, szczególna i niedoceniana szkoda, jaką prawnicy wyrządzili współczesnej Polsce. Jest nią wprowadzenie wirusa do konstytucyjnego konceptu własności. Uczynił to swoim orzecznictwem Trybunał Konstytucyjny. A wydane w środę orzeczenie w sprawie spółdzielni mieszkaniowych znowu pogłębiło zamęt.

Reklama

Wszystko zaczęło się jeszcze w roku 2000, kiedy Trybunał sformułował słynne zdanie, że "preferencyjne uwłaszczenie osób fizycznych pozostaje w sprzeczności z zasadą demokratycznego państwa prawa". Taka ocena pozwoliła wówczas zablokować nabycie własności poniemieckiej ziemi i budynków przez Polaków na Ziemiach Odzyskanych. Rok później Trybunał rozwinął tę doktrynę. Formułując tezę, że "majątek spółdzielni mieszkaniowych jest własnością prywatną", postanowił chronić ją jako świętość przed... członkami spółdzielni. Na tej podstawie uniemożliwił wykup mieszkań spółdzielczych za 3% ich wartości, tworząc tym samym prymat ekonomiczny spółdzielczej nomenklatury nad prawem obywateli do posiadania własnego mieszkania. W tę środę Trybunał posunął się do skrajności. Uznał bowiem, że mieszkań spółdzielczych nie możemy wykupić nawet wtedy, kiedy spłacimy spółdzielni pełne koszty ich budowy. Niestety, jak szyderstwo z co najmniej miliona rodzin zabrzmiały słowa pani sędzi Ewy Łętowskiej, iż ci, którzy w PRL zdobyli mieszkanie spółdzielcze po opłaceniu tzw. wkładów i 15 latach czekania zostali wystarczająco obdarowani niezwyczajnymi przywilejami.

Wyrok ten powiększa obszar społecznej nierówności. Około pół miliona rodzin uzyskuje właśnie własność w tym trybie, takiej samie liczbie prawo to zostaje faktycznie odebrane. Jest też jawnie sprzeczny z poczuciem sprawiedliwości. Ci, którzy opłacili pełne koszty budowy, nabyliby przecież własność od samego początku, gdyby nie ideologiczny przymus własności socjalistycznej tamtych lat. Nie spotkał ich więc żaden przywilej, ale wyrządzono im szkodę. W końcu - co wcale nie najmniej ważne - wyrok po raz kolejny czyni prawo instrumentem utrwalania anachronicznego porządku społecznego i ekonomicznego czasów komunizmu, ochraniając skonstruowane wówczas z ideologicznych powodów instytucje. Tym samym umacnia antypaństwowy gminny przesąd, że prawo z natury stoi po stronie niesprawiedliwości.

Co jednak najbardziej szkodliwe - sprawcą tych wszystkich orzeczeń jest wirus, który zakradł się do trybunalskiego konceptu własności. Kiedy w 2000 roku Trybunał miał odpowiedzieć na pytanie, kto jest silniejszym prawnie sukcesorem własności poniemieckiej na Ziemiach Odzyskanych: państwo czy obywatele, odpowiedział: państwo. Kiedy teraz zapytany został, czyje prawo własności mieszkań jest lepsze: spółdzielni czy spółdzielców, odpowiedział: spółdzielni. Tak, Trybunał jest konsekwentny. Ktoś nie bez racji może zauważyć, że jest w tej logice piętno socjalistycznej teorii własności wykładanej przez lata przez cywilistów na polskich uniwersytetach. Ale co ciekawsze, ów koncept, w którym pierwszym przeznaczeniem własności jest służba interesom anonimowych korporacji, a nie życiowym potrzebom zwykłych ludzi jest spokrewniony ze znaną wizją "kapitalizmu kasynowego". Czyli tym właśnie modelem kapitalizmu, który zrodził obecny rynkowy krach i postawił na całym świecie pytanie o sens kapitalizmu jako takiego. Jego przeciwieństwem jest idea "społeczeństwa właścicieli", która społeczny sens własności widzi w szukaniu przez państwo dróg jej upowszechnienia.

Reklama

Obawiam się, że wobec ideologicznej konsekwencji Trybunału Konstytucyjnego politykom PiS i PO, którzy uchwalając kwestionowane ustawy, dali dowody braku sympatii i dla socjalistycznej teorii własności, i dla kasynowego kapitalizmu, nie pozostaje nic innego, jak - mimo toczonej partyjnej wojny - wspólnie wprowadzić jednoznaczną poprawkę do konstytucji.