Barbara Kasprzycka: Słyszała pani, że tylko dzięki dymisji Zbigniewa Ćwiąkalskiego pani mąż, minister obrony narodowej, zachował stanowisko?

Reklama

Anna Szymańska-Klich: Nie chcę publicznie zabierać głosu na temat jego pracy.

Nie chce pani komentować, ale jednocześnie w swoim oświadczeniu pisze pani, że na każdego polityka znajdzie się gazeta. Sugeruje pani, że teksty "Rzeczpospolitej" o finansowaniu Instytutu Studiów Strategicznych, którego jest pani prezesem, to nagonka na pani męża?

Jest nagonka, bo nie widzę powodu, dlaczego nagle uderza się w instytucję, która funkcjonuje nieprzerwanie od 15 lat. Instytut, którego jednym z założycieli był mój mąż, jest jednym z najstarszych think-tanków w Polsce. Przez te lata ISS wykonał doskonała robotę, prowadzi szereg programów badawczych, wydał wiele analiz, setkę książek. Ma doskonałą opinię. Z ISS współpracują największe instytuty badawczo-naukowe świata oraz Komisja Europejska, Parlament Europejski i Kwatera Główna NATO. Jeżeli byłyby jakiekolwiek wątpliwości co do przejrzystości działań, to z Instytutem nie współpracowaliby Zbigniew Brzeziński, Władysław Bartoszewski czy śp.Jan Nowak Jeziorański.

Reklama

15, 10 i pięć lat temu wszystko było jasne. Sytuacja zrobiła się niejasna, kiedy pani mąż został ministrem obrony narodowej, a pani zastąpiła go w fotelu prezesa ISS.

Mój mąż został ministrem 16 listopada 2007 roku. Zanim odebrał nominację, złożył rezygnację z funkcji prezesa Instytutu. Konferencje były przygotowywane wiele miesięcy wcześniej. Przecież takich konferencji nie wymyśla się z piątku na sobotę, a w niedzielę nie zwołuje się gości, żeby wpadli.

Ale musiała właśnie pani zastąpić swego męża?

Reklama

Pracuję w Instytucie społecznie. Nie biorę za to ani złotówki. Zasiadam w zarządzie, który opiniuje program prac Instytutu, bo jestem z wykształcenia politologiem, specjalistą od polityki bezpieczeństwa międzynarodowego. Służę tylko swoją dobrą radą i wiedzą, nie czerpiąc z tego tytułu żadnych korzyści. Co jest niestosownego w pracy społecznej?

Nic. Tylko czy nie mógł prezesem zostać ktoś inny? Pani mąż idzie do rządu, a pani zostaje prezesem Instytutu, którego prace zazębiają się z działalnością MON.

Właśnie o to chodzi, że się nie zazębiają. Kiedy w resorcie rządzili ministrowie z PiS Instytut rokrocznie wygrywał konkursy w MON i otrzymywał wsparcie kolejnych ministrów. Bo w każdym rządzie doceniano rolę ekspercką prac i badań prowadzonych w ISS - niezależnie od aktualnie rządzącej opcji politycznej. Jednak od momentu, kiedy mój mąż został szefem resortu, nie ma już żadnych kontaktów finansowych pomiędzy MON a ISS. Sytuacja jest jasna.

"Rzeczpospolita" przypomina konferencję z października 2007, którą organizował Instytut, a sponsorował m.in. Lockheed Martin i konsorcjum, w którego skład wchodzi Agusta - producent śmigłowców. A Polska chce kupić śmigłowce dla wojska.

To było zanim mój mąż został ministrem!

Czyli w październiku nie przypuszczał nawet, że za miesiąc będzie ministrem obrony?

A kto na początku 2007 roku mógł przypuszczać, że odbędą się przyśpieszone wybory, że wygra je PO i z jej ramienia ministrem obrony będzie Bogdan Klich, który zostawi poselski fotel w Parlamencie Europejskim? Konferencja była przygotowana wiele miesięcy przed październikiem 2007! I wiele miesięcy wcześniej Instytut musiał wiedzieć, kogo chce zaprosić i kto to będzie sponsorował. Bo sensem działalności takiego instytutu jest przygotowanie strategii działania na wiele miesięcy wcześniej, przewidywanie co się może zdarzyć.

I nie przewidzieliście, że Bogdan Klich wejdzie do rządu.

Uważałam, że świetnie się sprawdzał jako poseł Parlamentu Europejskiego, w którym zrobił mnóstwo dobrego np. dla Białorusi. I mówiąc już szczerze do bólu, kiedy usłyszałam że mąż dostał propozycję wejścia do rządu - pracy dużo bardziej czasochłonnej - to osłabłam, bo w tamtym czasie byłam przede wszystkim zaabsorbowana dziećmi - córeczką i kilkumiesięcznym synkiem.

A wcześniej, kiedy pani mąż był w europarlamencie, nie było takich wątpliwości, czy konferencje kierowanego przezeń instytutu powinny być sponsorowane przez spółki państwowe - Jastrzębską Spółkę Węglową, Katowicki Holding Węglowy czy Orlen?

Kiedy przygotowuje pani cykl debat i konferencji związanych z bezpieczeństwem energetycznym, to najpierw zastanawia się pani, jakich naukowców i ekspertów zaprosić, ale później także jakich zaprosić praktyków. Nie da się rozmawiać o bezpieczeństwie energetycznym bez podmiotów, które są tego bezpieczeństwa filarami.

Czyli te spółki nie były sponsorami, tylko uczestnikami konferencji?

Były partnerami. Każdy z partnerów coś wnosił do konferencji. Te firmy też chcą poznać opinie ekspertów, przygotować się do ewentualnych zmian. Takie konferencje służą wymianie myśli.

Ale PGNiG nie wziął udziału w konferencji. Polskie Sieci Energetyczne też nie.

Nie wszystkie przedsiębiorstwa muszą być zainteresowane jednym programem eksperckim, każdy ma prawo dobierać sobie partnerów, w końcu nie wszystkie firmy mają program społecznie odpowiedzialnego biznesu. Ale akurat „Rzeczpospolita” wszelkie informacje na temat partnerów tej konferencji miała zanim miał je ktokolwiek inny. Dlaczego? Bo byli naszym patronem medialnym! A przecież zanim ktoś daje logo jakiejś imprezie zapoznaje się z kompletem materiałów na jej temat. Niech mi pani powie, co się zmieniło przez te kilka miesięcy, że wtedy "Rz" nie miała wątpliwości co do naszych partnerów, a teraz rozpętuje wokół nich burzę? I dlaczego obwieszcza, że ujawnia absolutnie jawne i dzięki internetowi dostępne dla wszystkich zainteresowanych informacje.

Niech pani mi powie.

Nie wiem. Nie rozumiem tego.

To może trzeba było ujawnić, kto i ile pieniędzy wpłacił, ile wydano na konferencję, ile zarobili organizatorzy, i nie byłoby problemu?

Wszystkie informacje o finansach ISS są dostępne na stronach internetowych. ISS jest związany umowami, obowiązuje nas tajemnica handlowa. Ale mogę powiedzieć, że przeciętne dotacje w polskim sektorze pozarządowym to nie są sumy idące w setki tysięcy. To jest kilka - kilkanaście tysięcy złotych.

Nie zmienia to sytuacji, że państwowe spółki dają pieniądze żonie ministra.

Żona ministra nic nie dostała. W czasie przygotowywania tych konferencji mąż nie był ministrem, a ja nie byłam ministrową. Pieniądze były przeznaczone na organizację konferencji, podczas której spotkali się najlepsi specjaliści z branży energetycznej. Instytut obowiązują umowy. Nie mam nic przeciwko temu, aby donatorzy ujawnili, ile przelali na konto Instytutu. Za pozyskiwanie funduszy odpowiada dyrektor Instytutu. Powtarzam - pracuję społecznie i nie otrzymuję żadnych gratyfikacji

Pozostaje jednak kwestia dobrego obyczaju, żeby małżonkowie najwyższych urzędników byli poza jakimkolwiek podejrzeniem o prywatę.

Zrezygnowałam z pracy dziennikarza, zrezygnowałam z pracy politologa. Nigdzie nie pracuję, nigdzie nie zarabiam, od nikogo nie biorę żadnych pieniędzy. Co jeszcze miałam zrobić?