Minister obrony narodowej Bogdan Klich twierdzi, że swojej dymisji dowiedział się z mediów. Zapewnił rano w TVN24, że szef rządu z nim na ten temat nie rozmawiał. Ale jeśli zapadnie taka decyzja to się jej podporządkuje. "Jestem lojalnym ministrem i wykonam każde polecenie premiera" - deklaruje Klich.
>>> Przeczytaj, co o ministrze Klichu mówi wicepremier Schetyna
Nazwisko Klicha, jako ministra do odstrzału, pojawia się przy okazji każdej wzmianki o personalnych roszadach w rządzie Donalda Tuska. Jest tak niemal od momentu, kiedy polityk dostał nominację na szefa MON.
>>> Doradca premiera broni ministra
A lista grzechów, z powodu których lada chwila - jak donoszą media - miałby stracić stanowisko, robi się coraz dłuższa. Chodzi m.in. o zadłużenie resortu i rzekome finansowanie przez spółki Skarbu Państwa fundacji - Instytut Studiów Strategicznych - którym kieruje żona ministra.
Bogdan Klich wytłumaczył w TVN24 dlaczego nie zgadza się z zarzutami, jakie pod jego adresem formułują media. "Twierdzenie, że odpowiadam za długi MON jest haniebne. Kiedy po 25 listopada dostałem list od ministra finansów informujący o limitach wydatków na grudzień, nie podjąłem żadnych decyzji o nowych umowach czy kontraktach, które skutkowałby kolejnymi obciążeniami. Wszystkie wydatki z grudnia, to były zobowiązana z poprzednich miesięcy i lat" - powiedział.
Również publikacje o rzekomym finansowaniu fundacji żony przez spółki Skarbu Państwa nazwał nieprawdziwymi. I zapewnił, że kiedy został ministrem przestał kierować fundacją pilnował, by w żadnym przypadku MON nie obejmowało patronatem konferencji przez nią organizowanych. "Po to, żeby nie było konfliktów interesów" - powiedział Klich.
"Następne tygodnie muszę poświęcić na obronę swojego dobrego imienia" - żalił się minister w telewizji.