Mam przed sobą decyzję Związku Wypędzonych (BdV), którego prezydium podkreśla, że "na razie" rezygnuje z delegowania Eriki Steinbach do rady fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie". Ale związek wie, że tak czy inaczej projekt zostanie wdrożony, ponieważ jest już ustawa, na mocy której ma on powstać. Na razie natomiast, jak sami piszą: "nie chcą dać łatwego pretekstu do zaniechania wdrożenia ustawy".
>>> Bitwa ze Steinbach wygrana - pisze Cezary Michalski
Dla mnie nie ma znaczenia, czy Pani Steinbach siedzi w radzie fundacji na pierwszym miejscu, czy w dalszym rzędzie, ponieważ - jak sama przyznała - ona może się wycofać, ale projekt budowy całej instytucji pozostanie i zostanie zrealizowany. Clou całej sprawy jest więc to, że należało - jak czynił to rząd Jarosława Kaczyńskiego - kategorycznie nie zgadzać się na powstanie projektu, który jest ewidentnie szkodliwy dla stosunków polsko-niemieckich. Niestety tego rząd Donalda Tuska nie zrobił, dając zielone światło na jego realizację.
>>> "Polska Steinbach jest z PiS" - twierdzi Stefan Niesiołowski
Sprowadzanie teraz wszystkiego do sporu o obecność, lub nie, szefowej Związku Wypędzonych w radzie, jest nieporozumieniem. Na tym etapie w radzie fundacji może pojawić się "Erika Steinbach 2", a szefowa związku będzie realnie wpływać na postawy swoich przedstawicieli, a co za tym idzie również na kształt tego projektu.
Głównym problemem jest więc tworzenie tego rodzaju projektów, które są i będą się przyczyniały do wypaczania historii, a my nie będziemy mieli na nie żadnego wpływu. Natomiast kolejne pokolenia będą kształtowały własną opinię na temat przedstawianych tam faktów, w myśl retoryki Związku Wypędzonych. Te retorykę dobrze znamy - i ja jako Powiernictwo Polskie zupełnie się z nią nie zgadzam. To retoryka szkalująca Polaków, wypaczająca fakty historyczne i wybielająca katów, którymi byli Niemcy podczas II wojny światowej.