Igor Ostachowicz. Aktualnie prawdopodobnie najbardziej wpływowy z grona współpracowników szefa rządu w jego kancelarii. Jednocześnie najbardziej anonimowy i tajemniczy z dwunastu członków jej kierownictwa.Formalny zakres kompetencji: komunikacja społeczna. Naczelna zasada działania: milczeć. Własna, świadoma kreacja: człowiek cienia. W oczach jednych obserwatorów: niewidoczny plecak, z którym nie rozstaje się premier, opiekun emocjonalny Donalda Tuska. W spojrzeniu innych wtajemniczonych: szara eminencja, która poprzez zaufanie i wpływ na szefa jest w stanie odwrócić bieg rzeki. Jaką rolę faktycznie pełni człowiek, o którego nazwisku nie słyszała opinia publiczna, ba, średnio kojarzy je większość parlamentarnego zaplecza rządu? Bliższe przyjrzenie się temu, co i jak robi w KPRM, nasuwa jedną odpowiedź: rolę szefa nieformalnego sztabu wyborczego już kandydata na prezydenta Donalda Tuska.

Reklama

Milczenie jest złotem

Kilka tygodni temu, kiedy za murami KPRM jasne już było, że jest źle, że kryzys jednak dotarł do Polski, wśród współpracowników Tuska pojawiła się myśl, iż nadszedł czas, by premier wystąpił z orędziem do narodu. Stanowcze "nie" zgłosił natychmiast właśnie Ostachowicz. Powód? - W ten sposób premier stanie się twarzą kryzysu - oponował. Ten sprzeciw jest bardzo znamienny dla całej strategii ministra Ostachowicza w KPRM. Koncepcji, która zakładała, że premier zostanie prezydentem tylko wtedy, gdy pozostanie, sięgając do języka kolokwialnego - obły czy mówiąc bardziej oględnie przezroczysty.

Zasady są proste: Tuska trzeba trzymać z dala od wszystkich spraw, które mogą się kojarzyć źle, groźnie. Unikać tematów kontrowersyjnych. Lepiej milczeć tam, gdzie jakakolwiek odpowiedź może być ryzykowna. A wszystko po to, by Tusk nie wszedł w konflikt z jakąkolwiek grupą społeczną. Dotąd szło zresztą dobrze. Co prawda unikanie trudnych tematów i opowiadania się za określonymi wartościami coraz bardziej raziło i coraz głośniej było wytykane nawet przez sympatyków Tuska, w ostatecznym rozrachunku jednak sprawdzało się. Do czasu kryzysu. Tusk na orędzie w tej sprawie się nie zdecydował. Dwa tygodnie temu jednak pod presją opozycji, ale i własnego klubu, ostatecznie postanowił wygłosić dramatyczne, kryzysowe expose.

Wstępna, prosta strategia Ostachowicza na kryzys zaczęła szwankować zresztą już wcześniej. - Naczelnym przekazem miało być: wszystkiemu winny jest kryzys. W razie kłopotów to ministrowie mieli być złymi bojarzami, a naprzeciw miał stać Tusk w roli dobrego cara. Tak pomyślana była słynna ostatnia akcja z oszczędnościami. Tyle że bojarze się zbuntowali - śmieje się jeden z polityków PO.

Cztery dni po wystąpieniu Tuska w Sejmie padła też kolejna idea lansowana przede wszystkim przez Ostachowicza, a mianowicie, że premier jest tak medialny, że nie potrzebuje rzecznika rządu. Wakat zajął Paweł Graś. To właśnie te osiem miesięcy od odejścia z funkcji rzecznika Agnieszki Liszki, w czym, jak słychać w KPRM, udział swój miał też Ostachowicz, pozwoliło mu tak bardzo zaskarbić sobie względy u premiera, a co za tym idzie - zbudować bardzo mocną pozycję. Dziś bez Ostachowicza Tusk nie może się obyć. Nawet na wyjazdy zagraniczne, choć nikt w kancelarii nie potrafi odpowiedzieć, w jakiej roli i po co, szef rządu zabiera go ze sobą. Na pewno nie w celach informacyjnych, bo rozmów z dziennikarzami Ostachowicz unika jak ognia. - Wszyscy dziennikarze to dla niego z definicji wrogowie. Cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Uwielbia szukać winnych zaniedbań i źródeł przecieków - charakteryzuje jeden z podwładnych ministra. - Przemilczeć to jego najlepsza metoda w trudnych sytuacjach - wskazują na wstępie rozmowy niemal wszyscy. Swojej roli u boku premiera nie wytłumaczy więc sam w tym tekście. Prośbę o kontakt zignorował.

Chronić premiera

Reklama

Ostachowicz trzyma dziś pełną kontrolę nad rządowym przekazem. Kontroluje go nie tylko poprzez nadzór nad Centrum Informacyjnym Rządu. Od niego osobiście zależy, kto i kiedy dostanie wywiad. Pilnuje skrupulatnie, jakie konkretnie słowa premiera ujrzą światło dzienne. Nie ma praktycznie żadnego planowanego publicznego wystąpienia premiera, którego ostatecznego kształtu najpierw nie akceptowałby Ostachowicz.

Nawet krytycy przyznają jednak, że jest w tym dobry: ma dużą zdolność znajdowania odpowiednich słów wychodzących naprzeciw oczekiwaniom ludzi. To on miał ponoć być pomysłodawcą odwołania się w expose premiera po chwiejnych i niespokojnych rządach PiS przede wszystkim do kategorii zaufania. Słowo padło wtedy ponad 40 razy.

Z Ostachowiczem muszą się liczyć też ministrowie konstytucyjni. - Najpierw panowało przekonanie, że nie należy mu się narażać na wszelki wypadek. Teraz wiadomo już, że na pewno nie należy - opowiada jeden z nich. Zdarza się nierzadko, że Ostachowicz wskazuje to, co i kiedy powinien powiedzieć dany minister. Naturalnie tylko w interesie premiera. Jak ostatnio, kiedy dyscyplinował MSZ, którego szef Radosław Sikorski zniknął z pola widzenia w godzinach, kiedy nadeszła wieść o zamordowanym Polaku przez terrorystów. W efekcie tragiczną informację przekazywał Tusk. Dopiero po ostrej interwencji Ostachowicza Sikorski wystąpił na konferencji, stawiając czoła trudnym pytaniom. W trosce o wizerunek premiera Ostachowicz może też zarządzić, by minister zamilkł.

Odgadywać nastroje króla

Ostatnie posiedzenie Rady Krajowej PO, 13 lutego, piątek kończący tydzień niefortunnych wypowiedzi nowego ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy. Nic dziwnego, że ta scenka nie mogła ujść uwadze obecnych. Ostachowicz przez kilkanaście minut rozmawia z Czumą przy wyjściu z sali obrad. Minister z poważną miną przytakuje. Po rozmowie zausznik premiera wskazuje ministrowi, by usiadł. Sam zostaje uśmiechnięty na końcu sali i bije z zapałem brawo szefowi, który ogłasza, że choć Czuma diamentem mediów nie jest, to w rządzie zostanie. W tym momencie przesądzone jest już jednak, że minister zniknie z mediów na pewien czas. Dostał zakaz wypowiadania dla dziennikarzy. Aby tego dopilnować, Ostachowicz posłał na kilka dni zaufanego szefa CIR do resortu.

Członkowie gabinetu Tuska i politycy PO pilotujący w porozumieniu z premierem istotne projekty, nie muszą się jednak zderzyć z Ostachowiczem w kryzysowej sytuacji, by zrozumieć znaczenie pozycji, jaką ma przy szefie. Uświadamiają sobie, kiedy nagle w trakcie omawiania konkretnych rozwiązań premier dzwoni właśnie do Ostachowicza. - Włącza go do merytorycznych rozmów, pyta o zdanie. Mam wrażenie, że jego rola nie kończy się na umiejętnym sprzedaniu pomysłów, pod jego wpływem Tusk może opowiedzieć się za lub przeciw konkretnemu projektowi - opowiada jeden z polityków PO.

- Konserwatysta regulowany potrzebami PR - charakteryzuje go jeden ze znajomych. - To prawdziwy marketingowiec. Ma niesamowitą zdolność wyczuwania potrzeb społecznych, tego, co ludzie w danym momencie chcą usłyszeć. I to widać u Donalda na każdym kroku - ocenia osoba z otoczenia rządu. Tę zdolność Ostachowicza ceni sobie najpewniej też sam premier, któremu inteligencji emocjonalnej nie odmawiają nawet przeciwnicy. Jak wskazują wtajemniczeni, główny klucz do zrozumienia tak spektakularnego przesunięcia się po orbicie wpływów dworu Tuska Ostachowicza leży jednak przede wszystkim w umiejętności wyczuwania potrzeb samego premiera. A konkretnie jednej jego, jakże ludzkiej słabości. - Tusk nie lubi kłopotów, nie lubi tych, którzy z problemami przychodzą do niego, nawet w dobrej wierze. Igor zaś potrafi dać mu złudzenie, że nie ma się czym przejmować. Dba o jego komfort psychiczny - tłumaczy jeden z naszych rozmówców.

- Być dworzaninem, znaczy nieustannie obserwować króla - tej zasadzie Ostachowicz wydaje się rzeczywiście hołdować. W kancelarii premiera można usłyszeć opowieści o gorszych dniach premiera. Jak tężeje mu twarz, gdy podczas odprawy kolejni współpracownicy przypominają mu napięty grafik zajęć i obowiązków, wskazują, że na dodatek pojawił się tu i tu problem. - Ostachowicz bacznie wpatruje się w Tuska i widząc napięte mięśnie twarzy, odzywa się na koniec, że w sumie nic ważnego się nie dzieje, że to i to nie jest problemem i równie dobrze premier może dziś odpocząć. I premier natychmiast się rozluźnia, uspokaja - opowiada osoba z otoczenia Tuska.

Złośliwi mówią: mistrz pozorów. - Głównie milczy i robi mądrą minę. Arogancją i nieprzeniknionym wyrazem twarzy nadrabia kompetencje - opisują bywalcy kancelarii. - Na zamkniętych naradach odzywa się zwykle ostatni. Głównie po to, by zamanifestować swoje "nie" dla rzuconych wcześniej pomysłów, bo wyczuwa, że dezaprobatę wyrazi za chwilę sam Tusk - relacjonuje jeden ze współpracowników Tuska. Inny dodaje, że na każdy pożar Ostachowicz ma jeden pomysł: potrzebujemy trochę picu. Za przykład takiego picu było zwołane przez niego naprędce spotkanie premiera z ekonomistami na początku lutego, tuż po kongresie PiS, próbującego przejąć inicjatywę na fali kryzysu. 1,5-godzinna rozmowa faktycznie nie miała znaczenia, ale odpowiednia oprawa skierowała na nią przez chwilę uwagę jako na ważne wydarzenie. Przekaz? - Kurs złotówki byłby lepszy, gdyby nasi poprzednicy nie zaspali i poczynili wcześniej starania o wejście do strefy euro - mógł ogłosić premier. Stosunek do poprzedników czy PiS samego Ostachowicza zastanawia. - On ich realnie nie cierpi, zieje nienawiścią - opisuje jego znajomy. Ta zawziętość w ekipie Tuska nie dziwiłaby, gdyby nie to, że w przypadku Ostachowicza przypomina raczej syndrom gorliwego neofity. Z obecnych współpracowników Tuska tylko on bowiem pracował też dla gabinetu znienawidzonych poprzedników. Zresztą nie dla Tuska miał pracować początkowo i w samej PO. Zaczynał z Rokitą.

Nie zawsze kochał Tuska

Jest początek 2003 r., gdy Ostachowicz trafia do Platformy. W Sejmie rozkręca się praca komisji badającej aferę Rywina. Widać już, że na czoło śledczych wysuwa się Jan Rokita. I że ta komisja może tego nieco zapomnianego i przegranego polityka wynieść wysoko. Wtedy właśnie do biura klubu PO zgłasza się młody, zapalony do pracy Ostachowicz, wówczas z doświadczeniem w marketingu w kilku firmach prywatnych. Chce pracować dla Rokity. Przekazuje swoje uwagi do występów publicznych posła i pomysły na polepszenie jego wizerunku. I zostaje zaangażowany.

Finisz prac komisji tej współpracy nie kończy. Ostachowicz angażuje się następnie w zespół, który pod przywództwem Rokity przygotowuje program i strategię rządzenia dla PO z myślą o wygranych wyborach w 2005 r. Potem ma swój udział w kampanii samego Rokity pod hasłem "premier z Krakowa". Ostatecznie jednak Platforma przegrywa, a na czele rządu staje premier z Gorzowa Wielkopolskiego. Do nowego gabinetu na stanowisko ministra rozwoju regionalnego wchodzi m.in. walcząca w kampanii w barwach PO Grażyna Gęsicka. Politycznej wolty po wyborach dokonuje też Ostachowicz. Przyjmuje pracę doradcy politycznego u Gęsickiej. Przyjaciele Ostachowicza twierdzą, że z rządowej posady odchodzi zniesmaczony narastającą degrengoladą w gabinecie tworzonym z Samoobroną i LPR. - Akurat! Gęsicka pomogła załatwić mu fuchę dyrektora marketingu w Polskich Sieciach Energetycznych - oburza się inny dawny znajomy, twierdząc, że Ostachowicza zawsze interesował bardziej biznes. Z tego biznesu jednak odchodzi w 2007 r., kiedy widać już, że PiS upada. I kiedy ściąga go do sztabu wyborczego PO Rafał Grupiński.

To za sprawą Grupińskiego w dużej mierze Ostachowicz zaczyna pełnić w miarę upływu kampanii w sztabie coraz mocniejszą rolę w sztabie. Wychodzi z niej jako bohater uważany za głównego autora sukcesu obecnego premiera w decydującej debacie Tusk - Kaczyński. Wtajemniczeni mówią, że to fałszywa legenda. Niemniej sprawdzony w kampanii Ostachowicz w dowód zasług dostaje propozycję wejścia do KPRM. Obejmuje kierownictwo specjalnie utworzonego departamentu komunikacji społecznej.

Zamysł nie był ani zły, ani nowy: odrębna jednostka miała bardziej strategicznie myśleć nad informowaniem i promowaniem działań rządu i dbać o spójność przekazu płynącego z niego. Sukcesy? Wymyślone przez Ostachowicza tzw. przekazy dnia, czyli rozsyłane do ministrów i parlamentarzystów instrukcje, co i jak mówić. Mające charakter, nawet w ocenie samych adresatów, dość banalnej propagandy. Gdy dopytuję o konkretny, sprawnie przeprowadzony projekt rządowy przez Ostachowicza w tamtym czasie, wszyscy są w stanie przypomnieć sobie tylko jeden: Orliki. Przy czym wszyscy też śmieją się, że wypromować go trudno nie było, bo sam w sobie był strzałem w dziesiątkę.

W tamtym czasie Ostachowicz jednak nie był też tak gorliwy w promocji wizerunku samego Tuska. Kiedy w Polsce rozległa się burza wokół wyjazdu premiera do Peru, miał odmówić współpracy w ratowaniu sytuacji ówczesnej rzeczniczce rządu, który została sama na posterunku. Dlaczego? - Nie mam narzędzi. To nie mnie podlega CIR - miał argumentować. Pracownicy służb prasowych i kancelarii wspominają, że Ostachowicz od przyjścia koncentrował się na przejęciu CIR w swoją sferę wpływów. Konsekwentnie podważał decyzje Liszki i krytykował działalność Centrum. - Wściekał się, że pozostało tam skupisko PiS-owców. Twierdził, że stamtąd płyną przecieki i wciąż szukał winnych. Negował wszystkie pomysły. Przy czym na zasadzie "nie, bo nie" - opowiada dawny pracownik CIR.

Wskazanie winnego - to też był pomysł na wyciszenie krytyki i drwin po powrocie Tuska z premiera. Ostachowicz zaproponował: zwolnić Liszkę i będzie po sprawie. Choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że tym razem za wpadkę odpowiadał szef KPRM Tomasz Arabski. Liszkę miał wybronić sam wicepremier Grzegorz Schetyna. Ostachowicz konsekwentnie nie ułatwiał jej zadania. Pewnego dnia Liszka, próbując dodzwonić się do niego, dowiedziała się, że minister zlikwidował stałe łącze z jej sekretariatem.

Utrącony paluszek

Jest lipiec ubiegłego roku. Dwa tygodnie wcześniej Liszka sama odeszła z KPRM. Z wizytą do Polski przyjeżdża Julia Tymoszenko. Spotkanie premier Ukrainy z szefem polskiego rządu zorganizowano w pałacu w Łazienkach. Jako że mało w nim miejsca, CiR zdecydował, że fotoreporterzy czas na zdjęcia dostaną podczas spaceru obydwojga po parku. Wszystko ustalone. W ostatniej chwili interweniuje jednak Ostachowicz. Dziennikarze zostali wpuszczeni. Pod naporem tłumu paluszek traci stojący aniołek. Pech chce, że figurka pochodzi z XVIII w.

Z odejściem Liszki skrzydeł dostaje za to Ostachowicz. CIR połączony zostaje z departamentem komunikacji, a nadzór całości obejmuje minister. Mała czystka personalna. I w końcu ma pod sobą cały aparat kontroli rządowego przekazu. W kancelarii jednak jak na dworze życie wciąż toczy się w rytmie nieustannej walki o pozycję i miejsce przy pierwszym. A do gry wrócił właśnie stary, sprawdzony dworzanin Paweł Graś. Czy zachwieje pozycją będącego teraz najbliżej ucha premiera Ostachowicza - zastanawiają się teraz w kancelarii. Zdania są podzielone.Wszyscy są jednak zgodni: wkrótce musi dojść do starcia.