Katolicka Agencja Informacyjna podając we wtorek wiadomość o powołaniu abp Michalika już w drugim zdaniu zaznaczyła, jakie zadania stoją przed elektem. Ma on więc biskupów „reprezentować, zwoływać, przewodniczyć ich obradom, oraz zapraszać gości", i to „po wysłuchaniu prezydium episkopatu". Nic dodać, nic ująć.

Reklama

Gdyby lidera biskupów obwoływał lud, obwołałby zapewne Stanisława Dziwisza, którego postać ma odblask wielkości Jana Pawła II. Gdyby wybór zależał od faktycznego znaczenia stolic biskupich, padłby pewnie na biskupa warszawskiego, krakowskiego, może gdańskiego albo wrocławskiego. Ale biskupi zapewne wiedzą co robią. Świadomie pomniejszają znaczenie funkcji przewodniczącego. A ja nie jestem pewien, że postępują słusznie.Oczywiście, znany jest doskonale naczelny argument. Czasy zwierzchnictwa wybitnego i władczego Wyszyńskiego, a nawet pozbawionego silnej osobowości Glempa były nadzwyczajne. Komunizm, a potem ryzykowna solidarnościowa rewolucja. W warunkach zwyczajnych w jakich przychodzi nam - Bogu dzięki - żyć, tak argumenty teologiczne, jak i pewien rodzaj organizacyjnej wygody przemawia za suwerennością każdej diecezji, podporządkowanej bezpośrednio jedynie Rzymowi.

Na argument teologiczny biskupi lubią się publicznie powoływać; ostatnio przywoływał go abp Kazimierz Nycz w wywiadzie dla „Przeglądu Powszechnego". O tym drugim nie mówią. Tymczasem on wydaje się być w praktyce decydujący. Biskupi wybierają słabego przewodniczącego nie dlatego, że tak nakazuje teologia. Czynią tak, bo jest im wygodnie z sytuacją, w której nie muszą ustalać żadnej wspólnej linii w większości spraw, jakie należą do doczesnego wymiaru aktywności Kościoła, a zrazem są realnymi problemami kraju. I gdy w konsekwencji nie ma nikogo, kto z autorytetem osobistym i instytucjonalnym mógłby zając stanowisko, a na dodatek je wyegzekwować. Ten stan rzeczy jest jednym z przejawów zadowolonej z siebie małej stabilizacji, zakorzenionej w stylu myślenia wielu spośród diecezjalnych przywódców Kościoła.Trudno sądzić, że lokalny biskup ma moc wpłynięcia na szefostwo radia Maryja. Nie można założyć, że bez woli i kierownictwa zmienić się może ezopowy i mało komunikatywny język, jakim do współczesnego katolika przemawiają listy biskupów. Ktoś winien autorytatywnie sformułować pogląd, czy współpracownicy SB mogą czy nie mogą piastować wysokich urzędów kościelnych i podać racje takiego rozstrzygnięcia. Politycy mają się prawo wiążąco dowiedzieć od Episkopatu, czy jest za czy przeciw rozstrzygnięciom proponowanym przez Gowina w tzw. ustawie bioetycznej. Jakaś wola mogłaby w końcu zdecydować o obligatoryjnej jawności i publicznym rozliczaniu kościelnych funduszów, zgodnie z praktyką rozpoczętą przez niektóre diecezje. I tak dalej . Uczyńmy sprawę jeszcze poważniejszą. Nikt i nic nie zwolni biskupów od odpowiedzialności za losy polskiej świeckiej wspólnoty politycznej, nawet, jeśli jest to marzeniem wojujących ateistów i sufrażystek.

Tymczasem każdy, kto się przygląda watykańskiej polityce wschodniej prowadzonej przez niemieckiego kardynała Waltera Kaspera wie, że jest to polityka co najmniej niedoceniająca interesów Polaków - katolików żyjących na Wschodzie. Polski rząd - raz lepiej raz gorzej - stara się wpływać na wschodnią politykę Unii Europejskiej. Kto w polskim Kościele czuje się odpowiedzialnym za analogiczne zadanie wobec Watykanu? Zaś dwa tygodnie temu przewodniczący biskupów niemieckich abp Zollitsch głosił apoteozę postawy Eriki Steinbach w relacjach polsko-niemieckich. Prasa polska i niemiecka pisała: „Kościół po stronie Steinbach". Czy aby nie brakiem przywództwa spowodowana jest obojętność polskich biskupów na takie zdarzenia?

A przecież nie idzie wcale o to, aby lider Episkopatu dysponował jakąś kościelną władzą nad biskupami. Nie dysponuje nią i kwita. Ale - zgodnie z logiką wspomnianego wywodu Nycza - są istotne kwestie nierozwiązywalne bez pewnych przynajmniej znamion przywództwa. Nycz ostrożnie mówi o obowiązku dokonywania przez szefa episkopatu „ogólnej oceny lub podsumowania". Cechą każdej z wymienionych spraw jest to, że wymaga ona stanowiska i wspólnego działania biskupów polskich. A to jest coś, co od pewnego czasu jest towarem dramatycznie deficytowym.