Teraz po kolei: proces wytoczył Jarosław Kaczyński, bo Niesiołowski stwierdził, że książka "Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" powstała z inspiracji lidera PiS.Wicemarszałek nadal twierdzi, że "za nagonką na Wałęsę stoi Kaczyński", i dodaje, że "bez polityki PiS książka o Wałęsie by nie powstała".
Jak to w procesach bywa, Kaczyński zarzeka się, że niczego nie inspirował. Niesiołowski się upiera, a obaj autorzy twierdzą, że nikt na nich nie wpływał. Zgodnie z regułami takich procesów to Niesiołowski musi wykazać słuszność swej tezy i udowodnić, że było tak jak mówił. Wszystko więc wskazuje na to, że przegra ten proces.
Być może by wygrał, gdyby o inspirowanie oskarżył swojego najserdeczniejszego przyjaciela, czyli Andrzeja Czumę. Obecny minister sprawiedliwości kilka miesięcy temu żarliwie bronił autorów książki o Wałęsie. Bronił, gdy cała postępowa (czyli antypisowska) część naszej sceny politycznej, w tym Niesiołowski, wieszała na nich psy.
Tak się składa, że Czuma doskonale się zna z Gontarczykiem i była to bliska towarzyska zażyłość. Pewnie nie przyjaźń, bo między panami jest zbyt duża różnica wieku. Chemia była jednak między nimi, bo podobnie spoglądają na historię najnowszą. Także wspólne biesiadowanie było miłe. Zresztą jakiś czasu temu Niesiołowski też uczestniczył w tych biesiadach. No, ale wtedy nie należał jeszcze do PO.
Niesiołowski powinien więc oskarżyć Czumę. Ale mógłby to zrobić wtedy, gdyby Czuma był posłem PiS (niewiele brakowało, by tak się stało). Albo gdyby to Niesiołowski był w PiS, a Czuma w PO (to mniej prawdopodobne, bo Kaczyński bardzo nie chciał Niesiołowskiego w swojej partii). Na tym właśnie polega nadzwyczajna giętkość obecnego wicemarszałka, któremu w tym miejscu tylko z litości nie należy przypominać jego antyplatformerskich tyrad sprzed kilku lat. To giętkość zawsze kompatybilna z linią partii, a ta - wiadomo - bywa zmienna i falująca.
Niesiołowski pewnie doskonale sam zna elastyczność własnego kręgosłupa. Ale pewnie nie zna kultowego w pewnych kręgach - nie tylko dziecięcych - filmu "Madagaskar". I nie zna postaci samozwańczego króla lemurów Juliana XIII. Szkoda, bo on właśnie jest wykonawcą piosenki "Wyginam śmiało ciał", tak bardzo odnoszącej się do polskiej polityki. To postać także wielce elastyczna. I jakże charyzmatyczna. Wprawdzie niebędąca tytanem intelektu, ale w współczesnym polskim życiu partyjnym nie można tego traktować jako zarzutu. Wicemarszałek mógłby wiele nauczyć się od króla Juliana, nie tylko śpiewania "Wyginam śmiało ciało". Tak więc: Niesiołowski na "Madagaskar". W cudzysłowie, nie tak jak przed wojną.