Z wywiadu, którego na początku marca Andrzej Olechowski udzielił DZIENNIKOWI, zapadło mi w pamięć jedno zdanie: "Nie można występować z dwóch stron lustra". To było celne nazwanie problemu z Kazimierzem Marcinkiewiczem, który chciał być trochę politykiem, a trochę lobbystą.
>>> Olechowski:Polityczny alkoholik to ja
Tym bardziej dziwią najnowsze oceny sformułowane przez Olechowskiego na temat dwóch równie poważnych spraw na styku biznesu i polityki: wicepremiera Pawlaka i senatora PO Tomasza Misiaka. Pytany o obie kwestie w TVN 24 jeden z twórców Platformy wypalił: "To spazm populizmu. Aż żal słuchać, bo jest tak dużo durnych wypowiedzi na ten temat, takich pod publiczkę".
Oczywiście, gdzieś tam po drodze Olechowski zaznacza, że pewnych rzeczy politykom biznesmenom robić nie wolno, ale generalny wydźwięk jego wypowiedzi jest właśnie taki - zbytnie czepianie się polityków za ich powiązania biznesowe ze sferą publiczną to populizm. Bo przecież - to kolejne niepokojące zdanie z tego wywiadu - "nepotyzm nie jest zabroniony dzisiaj. W związku z tym nie możemy mieć pretensji do pana Pawlaka".
Mam inne zdanie. Pretensje są uprawnione, bo mówimy o inteligentnym polityku, który udaje, że nie wie, na czym polega przyzwoitość. Który jest byłym premierem, obecnym wicepremierem i liderem PSL, od lat czołowym nazwiskiem na scenie politycznej, a zachowuje się jak drobny gminny sekretarz pragnący urwać kilka tysięcy na przetargu na kanalizację. To tyleż oburzające, co smutne.
Jeśli opinię Olechowskiego warto odnotować, to nie tylko po to, by polemizować z nietrafną moim zdaniem oceną wydarzeń. Bo warto zrobić coś więcej - przestrzec klasę polityczną przed odrzuceniem tego całego antykorupcyjnego dorobku ostatnich lat, przede wszystkim tych po aferze Rywina. Tu akurat poszliśmy mocno do przodu - sitwy zostały ponadpartyjnie nazwane sitwami, konflikty interesów zaczęły być piętnowane, a standardy zachowań bardziej niemieckie, a mniej rosyjskie. To dorobek wart ochrony.
Nieważne, gdzie kto stał w bitwie między III a IV RP, nieważne, czy mówił - jak niektórzy publicyści w 2003 r. - że afera Rywina to hucpa, czy też bił się się o ujawnienie prawdy.Świadomość, że brudne interesy i niejawne powiązania psują państwo, należy dziś do wszystkich. I dlatego tak trudno zrozumieć Andrzeja Olechowskiego, który chyba w imię własnych sympatii politycznych udaje, że nie wie, o jaką stawkę toczy się gra. I chyba niesłusznie zapomina, jaką klęskę ściągnęło na SLD przekonanie, że im wolno wszystko.
Jeśli więc dobrze życzy obecnej ekipie, powinien iść w drugą stronę. Bo im mocniejszy sygnał o tym, czego nie wolno, pójdzie dziś w szeregi PO i PSL, tym mniejsze ryzyko, że za rok, dwa duża afera wysadzi ten układ w powietrze. Co zresztą najlepiej ze wszystkich polityków obecnego układu rządzącego rozumie premier Tusk.