Z projektu ustawy medialnej wypadł zapis o ochronie wartości chrześcijańskich. Zamiast tego pojawił się inny, o przeciwdziałaniu dyskryminacji ze względu na rasę, narodowość, wyznanie, płeć, orientację seksualną. To pokazuje, że zmienił się radykalnie kierunek prac nad ustawą. Dokonano wyboru. Zastąpiono tradycyjnie konserwatywne wartości, w których wszyscy dorastaliśmy, wartościami, które od lat uznawane są libertyńskie i lewicowe.

Reklama

Ustawodawca żąda teraz, aby równo traktowano prawa wszystkich i by były one godnie reprezentowane w telewizji. Ale to jest z założenia niewykonalne. Bo czy telewizja ma reprezentować na przykład kogoś, kto wyznaje skrajnie faszystowskie czy skrajnie komunistyczne poglądy? To pytanie retoryczne.

Dzięki zapisowi o wartościach chrześcijańskich broniony był tradycyjny model rodziny. Telewizja promowała jasny przekaz: rodzina to heteroseksualni ojciec i matka oraz dzieci, które rodzą się z ich związku. Wyrzucenie zapisu o wartościach chrześcijańskich może spowodować, że telewizja będzie miała za zadanie, jeśli nie promować, to na pewno chronić prawa mniejszości seksualnych. Ustawodawca dokonał jasnego wyboru między tymi koncepcjami. I zamiast chociażby serialu "Alf" będzie leciał w czasie najlepszej oglądalności jakiś program o homoseksualistach. Trudno się dziwić, że Kościołowi się to nie podoba.

Czy taka ustawa sprawdzi się w polskiej rzeczywistości? Dziennikarze, szczególnie ci z mediów elektronicznych, mają bardziej liberalny stosunek do życia niż reszta społeczeństwa. I choć nie są reprezentatywną grupą Polaków, to jednak przez swoje programy mają olbrzymi wpływ na kształtowanie opinii społecznej. Pewne jest jednak to, że ustawa w nowym brzmieniu wkrótce okaże się olbrzymim kłopotem dla Platformy. Bo wcześniej czy później ją podzieli.

Reklama