Bankowcy wymyślili sobie, że wobec spadających cen nieruchomości trzeba kredyt dodatkowo zabezpieczyć. To wyjątkowa hipokryzja, bo wiadomo przecież, że przeciętny Polak nie ma czym. Najczęściej nie ma własnego mieszkania. Bierze kredyt po to właśnie, by gdzieś mieszkać. I zastawia to mieszkanie właśnie pod kredyt. Banki, udzielając kredytu, wiedziały o tym doskonale.
Dla osób, które nie mają dodatkowych zabezpieczeń, bankowcy mają więc inne rozwiązanie – płać więcej za to, że bank ci kredytu udzielił, czyli zwiększamy klientowi oprocentowanie. I nie jest ważne, że umowa była inna, że zawieraliśmy ją w dobrej wierze i że wywiązujemy się z niej uczciwie. Dla lepszego zrozumienia tej logiki proszę sobie wyobrazić klienta, który przychodzi do banku i oznajmia: na rynku zmieniła się sytuacja, żądam zmiany warunków umowy kredytowej, tak by była dla mnie korzystniejsza! Myślę, że taka osoba zostałaby uznana co najmniej za niepoczytalną w danej chwili. Banki uważają, że podobne żądanie z ich strony jest w porządku.
A dla osób, które nie chcą skorzystać ani z wariantu pierwszego, ani z drugiego, bankowcy mają trzeci. Równie doskonały, wymyślony zapewne jak pozostałe w trosce o dobro klienta. Tak zawsze mówią w bankach. Klient może przewalutować swój kredyt ze szwajcarskiego franka na bezpieczne złotówki. Jasne. Proszę tylko sprawdzić, ile na tym będziecie państwo stratni. Zapewniam, że niemało.
Żeby nie być gołosłownym. Weźmy mały kredyt o wartości 100 000 zł. Był udzielony, załóżmy, gdy frank kosztował dla równego rachunku 2 zł. Czyli wzięliśmy od banku pożyczkę w wysokości 50 tys. franków. Dziś po południu średni kurs franka wynosił 2,95 zł. Po przewalutowaniu nasz dług w złotych wobec banku to 147 500 zł! Świetny interes. Dla banku. Do tego zapewne trzeba doliczyć dodatkowe opłaty. Tak jest w bankach określany czysty zysk. Prowizję za przewalutowanie oraz tzw. widełki, czyli różnicę między oficjalnym kursem franka a kursem, jaki narzuca bank. To spora różnica. Jedno jest pewne – miesięczne raty kredytu po przewalutowaniu poszybują w górę.
Banki muszą zarabiać. To oczywiste. Ale ten biznes jest szczególny. Bo bank to nie jest zwykła fabryka pieniędzy. To nie jest też lichwiarski kantor, który żeruje na ludzkim nieszczęściu lub braku powodzenia. To instytucja, która powinna budzić zaufanie publiczne. Ostatnie pomysły bankowców dotyczące kredytów we frankach zaufanie to unicestwiają. A każdy, kto wziął kredyt we frankach, broniąc się przez zachłannością i bezczelnością banków, kto uczciwie rozlicza się ze swojej umowy, powinien powiedzieć w takiej sytuacji bankowi: nie i już.