Banki, które sięgnęły po opisywane przez media rozwiązania, mogły znaleźć się na granicy kłopotów wynikających z tego, że relacja ich kapitału własnego do aktywów zbliżyła się do poziomu niezgodnego z przepisami. W prawie bankowym są bowiem zapisy, że kapitały własne nie mogą być niższe niż 8 proc. aktywów.

Reklama

Wskutek ruchów kursów walut wartość bankowych aktywów znacznie się zwiększyła. Duża część z nich była nominowana w walutach obcych, zaś kapitał własny banków - w złotówkach. Jednocześnie zabezpieczenie kredytów hipotecznych naprawdę stało się marne. Problem banków polega przede wszystkim na tym, że ci klienci, którzy jakiś czas temu wzięli kredyty w walutach obcych, mogą przestać je spłacać. I nie zawsze dlatego, że nie będą już mieli z czego, tylko dlatego, że po prostu przestanie im się to opłacać.

>>> Brońmy się przed zachłannością banków - pisze Cezary Bielakowski

Wyobraźmy sobie bowiem, że ktoś kupił mieszkanie za, powiedzmy, 500 000 zł dwa lata temu. Ten ktoś wziął na to kredyt we frankach. Kurs franka przez te dwa lata znacząco wzrósł, a klient banku jest już winien nie 500, tylko, przyjmijmy, 700 tys. zł. Na dodatek zaś wartość samych nieruchomości zaczęła spadać. Mieszkanie może być już warte nie 500, lecz 400 tys. złotych. Tymczasem bankowi trzeba spłacić o 300 tys. więcej. Klient, który znalazł się w takiej sytuacji, może prędzej czy później powiedzieć: "Trudno. Ja tego nie będę spłacał. Niech sobie bank weźmie mieszkanie".

Dlatego sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana, niż się na pierwszy rzut oka zdaje. O ile bowiem dość zrozumiałe jest domaganie się ze strony banków wzmocnienia zabezpieczeń kredytów, o tyle trzeba też przypomnieć, że to te same banki zachęcały jeszcze niedawno w bardzo agresywny sposób do brania kredytów w walutach obcych. Nikt zaś przy tym nie uprzedzał o bardzo wysokim ryzyku, jakie wiąże się z takimi pożyczkami. Dlatego sytuacja posiadaczy kredytów hipotecznych dość mocno różni się od sytuacji przedsiębiorców - ofiar opcji walutowych. Ci drudzy to wytrawni biznesowi gracze, którzy powinni byli wiedzieć, jakie ryzyko podejmują. Ci pierwsi natomiast byli przez banki niejako skuszeni. Dziś płacą nie tylko za swoją naiwność.