Maciej Walaszczyk: Decydując się na start w wyborach do Parlamentu Europejskiego, tak pani, jak również prof. Lena Kolarska-Bobińska czy dr Marek Migalski, dotąd powszechnie kojarzeni ze światem akademickim, jako komentatorzy życia politycznego, znaleźliście się w podobnej sytuacji. Czy przez start w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie ma w pani poczucia utraty niezależności?

Magdalena Środa: Absolutnie nie. „Niezależność” straciłam dawno temu, gdy - zapewne zupełnie przypadkiem - zaczęto prosić mnie o komentarze i stałam się osobą publiczną. Straciłam ją również wtedy, gdy zostałam ministrem w rządzie Marka Belki. Gdy przeszłam chrzest bojowy, osaczona przez prasę po wypowiedziach ze Sztokholmu. Ja zresztą nigdy nie byłam zamknięta w świecie akademickim. Mam społeczny temperament. Działałam w „Solidarności” (tej dawnej), w ruchach feministycznych, strajkowałam, manifestowałam, gadałam, komentowałam, krytykowałam. Zwłaszcza okropny czas rządów PiS spowodował, że zrozumiałam, że nie można być biernym, że nie tylko trzeba przeciwstawiać się autorytaryzmowi i zaściankowości, ale tworzyć wizje Polski otwartej, wykształconej, tolerancyjnej. I nie rozumiem, skąd to porównanie z dr. Migalskim? Pan doktor nie lubi uniwersytetu, gdzie pracuje z racji jego PRL-owskich korzeni, miał kłopoty z habilitacją, więc ucieka w politykę i to do PiS, gdzie sporo jest takich uciekinierów. Ziobro też nie dostał się na aplikaturę adwokacka, więc poszedł do polityki. Ja jestem profesorem i nie zamierzam poza tym rozstać się z uniwersytetem.

Reklama

Ale wchodzicie na listy wyborcze organizowane przez partie polityczne?
Zna pan sposób wejścia na listy wyborcze poza polityką? Nie wchodzę do żadnej partii, raczej wzmacniam to ugrupowanie, którego zestaw wartości i pewna wizja Europy mi odpowiada. Uważam ponadto, że dobrym pomysłem jest, by intelektualiści, zwłaszcza ci, którzy są niezależni - bo habilitacja i profesura to niezależność akademicka - uczestniczyli w życiu publicznym, a nie tylko kontestowali je. Najlepszą kadencją polskiego parlamentu była ta wybrana w 1989 r. i wspierająca rząd Mazowieckiego, kiedy wielu profesorów i ludzi spoza polityki zdobyło mandaty posłów i senatorów.

Ale nie jest to w jakiś sposób droga w jedną stronę, że w ten sposób uwikła się pani w działalność polityczną. Parlament Europejski zalicza się również do wielkiej polityki.
Znam bardzo dobrze ten parlament i wiem, na co się decyduję. To jest polityka dużego formatu, więcej w niej debat o charakterze niemal naukowym niż przepychanek o charakterze czysto politycznym. Pracuje się tam również nad wizją przyszłej wspólnej Europy, a to praca intelektualna. I dlatego tak strasznie marginalizowani są tam polscy prawicowi, zaściankowi politycy, a tych jest przecież większość. Poza tym startuje w wyborach głównie z powodu kobiet, by pokazać im, że warto i że trzeba aktywizować się politycznie, bo inaczej nie tylko produkcją, ale i reprodukcją będą rządzić wyłącznie mężczyźni. Mężczyźni dominują w polskiej polityce, na rynkach pracy, w domach i decydują - politycznie - o naszym macierzyństwie i zdrowiu. Takiego ubezwłasnowolnienia kobiet nie ma w całej Europie. I to trzeba zmienić.

Jest to pani główny priorytet?
Moim priorytetem jest równość. Rzeczywista równość szans oraz możliwości kobiet i mężczyzn. Ale również pewna wizja silnej zjednoczonej Europy, zbudowanej na takich wartościach, jak: pluralizm, tolerancja, laickość, aktywne obywatelstwo.

Reklama

Zapisze się pani do jakiejś partii politycznej?
Ależ skąd. Nie zamierzam tego robić ani nikt również nie zamierzał mnie do jakiejkolwiek partii wciągać.

A kto panią namówił do startu?
Miedzy innymi Dariusz Rosati, którego osobiście bardzo cenię i którego praca w Parlamencie Europejskim jest bardzo wysoko oceniana. Niemałą pracę nade mną wykonała Agnieszka Grzybek, szefowa Zielonych, przede wszystkim jednak różne kobiety, z którymi się spotykam, które namawiam na politykę i które coraz częściej mnie pytały: a pani? Dlaczego pani trzyma się na uboczu?

Dlaczego wybrała pani Przymierze dla Przyszłości?
To formacja na tyle spluralizowana i pozbawiona autorytaryzmu, że dobrze się w niej czuję, będąc absolutnie spoza. Jest to formacja proeuropejska, ale nie tylko w sensie ekonomicznym jak PO, ale w sensie nowoczesnym; chodzi nie tylko o korzyści i bezpieczeństwo, ale o wartości wspólnotowe, o nową Europę i nowoczesną wizję obecności w niej Polski. Jednocześnie w formacji tej mam Zielonych, którzy przestrzegają parytetu i mają dobry program „zielonej Europy”, to jest Europy zbudowanej na standardach ekologicznych. Jest Unia Wolności, czyli Partia Demokratyczna, z którą czuję się historycznie i sentymentalnie związana. Jej szefową jest kobieta. To też ważne.

Reklama

Feministka ma jakieś pomysły na lekarstwo na kryzys gospodarczy?
Kryzys odsłonił w jak bardzo patriarchalny sposób jest skonstruowana Europa. Obecny kryzys jest kryzysem, który najbardziej dotknie mężczyzn, bo to oni dominują w najważniejszych sektorach gospodarki takich jak finanse, motoryzacja, budownictwo i to męski sposób zarządzania, nastawiony na szybki zysk i wysoką konkurencyjność spowodował załamanie gospodarki. Moim zdaniem gdyby w sektorach tych było więcej kobiet, więcej kobiecego sposobu zarządzania, do kryzysu by nie doszło. W Europie prowadzi się obecnie wiele dyskusji związanych z płciowym postrzeganiem gospodarki, kryzysu i jego konsekwencji. Poważne pismo, jakim jest "Financial Times", skomentowało kryzys w Islandii uwagą, że gdyby w finansach dominowały kobiety, do kryzysu mogłoby nie dojść. Warto zwrócić uwagę, że w życiu codziennym kobiety znacznie bardziej rozsądnie podchodzą do kredytów, biorą je z reguły wtedy, gdy są pewne, że mogą je spłacić. Patriarchalna gospodarka wspiera się na patriarchalnej polityce, gdzie rządzą mężczyźni, to jest szczególnie widoczne w Polsce. W Europie zrodziła się już dawno temu idea demokracji parytetowej. Trzeba ją wzmacniać.

Przymierze opowiada się za taką silną Europą, w której polska ma prowadzić bardzo aktywną politykę wschodnią. Pani również się z tym utożsamia?
To jest nasza ważna szansa i Polska powinna być krajem pomostowym. Tylko powinniśmy robić to w sposób inteligenty. Pokazywać się jako przestrzeń do pewnych negocjacji, a nie jako skarlały lew, który rzuca się na Rosję, bo taka polityka wydaje mi się kompletnie bezsensowna. Zauważam niestety, jak od jakiegoś czasu Polska się marginalizuje w Europie. Jesteśmy postrzegani jako kraj dziwaczny, kraj fundamentalizmu religijnego, gdzie rządzą księża, gdzie politycy słyszą krzyk zamrażanych zarodków, a nie widzą krzywd kobiet; gdzie ciągle tli się zarzewie autorytaryzmu. Przede wszystkim jednak widzą nas jako kraj bardzo silnie proamerykański, a niektórzy wręcz zastanawiają się, czy był sens rozszerzać UE o Polskę.

Widzę, że gdyby udało się pani zdobyć mandat europosła, pani głos będzie tak doniosły jak innych krajowych lewicowych aktywistek, które występując na różnych konferencjach za granicą, głosiły kontrowersyjne opinie. W Polsce wywoływały oburzenie.
Nie wiem, o kim pan mówi. Oburzenie w świecie wywołują raczej politycy konserwatywni, katoliccy tacy jak Giertych czy posłanka Tomaszewska. Zdziwienie wywołują zwolennicy mianowania Jezusa na króla Polski czy panowie, którzy robią politykę na obronie zarodków.

No choćby wspomniane wystąpienie w Sztokholmie.
Jeśli chodzi o mnie, to zapewne moje niektóre opinie budzą zdziwienie w naszym zaściankowym kraju. Kiedy jednak to samo głoszę w Europie, to moje poglądy są tak oczywiste, że nawet nie ma co ich dyskutować. Polityka równościowa, prawa kobiet, parytet, tolerancja, walka z wykluczeniem, zmiana kryteriów w mainstreamie politycznym, polityka socjalna - to wszystko są pewne oczywistości. Problemem jest praktyka. W Polsce sprawy te są zupełnie nieobecne, w wyborach nie ma kwot, w miastach nie ma żłobków, nikt nie zajmuje się nierównościami między zarobkami kobiet i mężczyzn, nikogo nie dziwi, że to biskupi decydują o rozrodczości itd. Z pewnego punktu widzenia jesteśmy w Europie kuriozum.

Czy taka nowoczesna lewicowa partia w Polsce ma w ogóle jakieś szanse na jakiś poważniejszy wynik wyborczy?
Z całą pewnością, bo albo osuniemy się w jakieś średniowiecze, albo przezwyciężymy to i staniemy się państwem postępowym, nowoczesnym, wykształconym. A tego nie da się zrobić bez lewicy.

Fakt, że wystartuje pani z Łodzi, to jakiś przypadek? To od dziesięcioleci matecznik lewicy - czerwona Łódź.
Nie, tam jest po protu dużo kobiet, a dla mnie będzie ważne, że przy okazji kampanii wyborczej będę tam prowadzić debaty z kobietami. Traktuje to jako ważną lekcję.

A jak pani ocenia swoje szanse?
Nie oceniam, chce startować i cieszę się na spotkania w Łodzi.