Niełatwo jest partyjnym liderom wytrwać w roli ludzi skromnych, podkreślających na wyścigi, jak to nie mają nadziei na szybki sukces, jak rozumieją realia i jak zadowolą się długim marszem, a na końcu, w razie porażki, może nawet się i wycofają, bo nie muszą pozostawać w polityce za wszelką cenę.
Skromność nie jest naturą dla ludzi polityki. Jednak twórcom i szefom nowych politycznych inicjatyw próbujących znaleźć swoje miejsce między PO i PiS nie pozostało nic innego. Gdyby prężyli muskuły i zapewniali, że jutro wygrają, przekroczyliby granice PR-owskiego optymizmu. Staliby się śmieszni. Śmieszność jest zaś dla polityka groźna.
Paweł Piskorski (Stronnictwo Demokratyczne), Dariusz Rosati (blok centrolewicy startujący w wyborach europejskich poza SLD) i Kazimierz M. Ujazdowski (Polska XXI) są politykami na tyle doświadczonymi, że pamiętają o tej regule. Występując 9 kwietnia w Fundacji Batorego i tłumacząc się, dlaczego próbują startować według amerykańskiego politycznego porzekadła z parasolem przeciw trąbie powietrznej, byli godni, powściągliwi i zdystansowani.
Obserwując ich jako (wraz z Jackiem Żakowskim) dziennikarski recenzent ich usiłowań, zastanawiałem się, co kryją za pokerowymi minami. Wiarę, że rzeczywistość okaże się jednak inna i to bardzo szybko? Rzeczywistą zgodę na bardzo długi marsz? Nadzieję na jakiś awaryjny scenariusz? Czy dla nowych zawodników nie ma żadnej nadziei?
Jakaś jest. Polska scena polityczna jawi się jako dość mocno zabetonowana - nie tylko partyjnymi pieniędzmi, także rutyną partyjnych struktur i siłą nawyków elektoratu, widoczna wszędzie, nawet w popkulturze. Zarazem obecne partyjne maszyny są tyleż mocne, co amorficzne, podatne na przekształcenia. Nieprzypadkowo Piskorski pokłada nadzieje w sukcesyjnych wstrząsach wewnątrz partii - np. po wyborze Tuska na prezydenta lub po jego przegranej. Te wstrząsy mogą spowodować przesunięcia, także personalne, w obrębie poszczególnych obozów. Ludzie pozostający dziś na marginesie, ale uczestniczący w publicznej debacie, mogą otrzymać zaproszenie. Zostać dokooptowani. To może być właśnie ten awaryjny scenariusz.
Czy Paweł Piskorski nie ma szans na powrót do środowiska, które doskonale zna i na które już teraz sekretnie oddziałuje - do Platformy Obywatelskiej? Wszak poróżniły go z nią tak naprawdę waśnie personalne - z paroma liderami. Czy Dariusz Rosati nie mógłby wziąć udziału w reformowaniu lewicy, a nawet w procesie „ucentrawiania” PO? Ma do tego wszelkie dane - jest człowiekiem kompetentnym i stosunkowo mało uwikłanym we wpadki i upadki swojego środowiska - postkomunistycznych ekspertów od gospodarki. Czy wreszcie Kazimierz Ujazdowski nie jest wraz z Dutkiewiczem kandydatem na budowanie nowoczesnej prawicy po Kaczyńskich?
Tak być wcale nie musi - z jednej strony dotychczasowi liderzy trzymają się krzepko, z drugiej kryzys może podmyć cały układ tak mocno, że wymiana personaliów nie wystarczy. Ale tak być może. Nie dziwmy się więc, kiedy ludzie racjonalni podejmują się beznadziejnych na pierwszy rzut oka zadań. Nawet jeśli kierują się również motywami irracjonalnymi. Bo o tym, że Piskorski chce odwetu na Tusku, wiedzą dziś nawet małe dzieci, o ile tylko zerkają czasem na telewizyjny ekran.
Całość analizy w jutrzejszym wydaniu DZIENNIKA