Nie wierze, że próba reaktywacji truchełka politycznego jak Stronnictwo Demokratyczne ma szanse powodzenia. Szczerze mówiąc nawet nie za bardzo jej kibicuje. Owszem, kiedy Władysław Frasyniuk mówił mi, że w Polsce brakuje liberalnej alternatywy dla dwóch największych partii to ciężko nie przyznać mu racji. Rzeczywiście nie ma dziś liczącej się, stricte liberalnej partii, która mogłaby odegrać jakąkolwiek rolę na naszej scenie politycznej.

Reklama

Platforma Obywatelska która u fundamentów i korzeni miała założenia liberalne, liberalizm schowała głęboko do kieszeni, a w PiS nigdy go nie było. Tyle, że moim zdaniem Polakom liberalnej partii nie brakuje aż tak, by zdecydowali się popierać byt, nie gwarantujący wyborczego tryumfu. A poza tym ten dualistyczny podział, wszystkiego co jest na prawo od centrum, wciąż się nam nie znudził.

Polacy nadal nie szukają alternatywy dla Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości i wciąż z zainteresowaniem obserwują walki między Tuskiem a Kaczyńskim, czy Palikotem i Kurskim. W wyborcach nie ma dziś tęsknoty za polityczną nowością i jeśli nie będziemy świadkami jakiegoś nagłego tąpnięcia i zniechęcenia do polskiej klasy politycznej, to nie wierzę, że w dającej się przewidzieć przyszłości Polacy takiej alternatywy zaczną nerwowo poszukiwać. To jest pierwszy czynnik, który leży u podstaw tego, że w reaktywacje Stronnictwa Demokratycznego nie wierzę.

Drugi to fakt, że Stronnictwu Demokratycznemu brakuje nazwisk, które zaangażowałby się w jego tworzenie. Paweł Piskorski, który jest dzisiaj twarzą tego projektu nie jest kimś kto porwie i przekona do siebie Polaków, zwłaszcza przy wszystkich swoich kłopotach z życiorysem finansowym. Wierne mu "wyrzutki" Platformy tym bardziej. A ci którzy zdradzają sympatię dla SD, osoby takie jak Frasyniuk czy Andrzej Olechowski, to nie są kibice, którzy oddali by za swoją drużynę życie, którzy daliby sie za nią pokroić bo są jej zagorzałymi "szalikowcami". To są tacy kulturalni, grzeczni kibice, którzy od czasu do czasu przyjdą na mecz, usiądą na trybunach, ani specjalnie pokrzyczą, ani się specjalnie nie podenerwują, ot po prostu będą podziwiać trochę grę swojej drużyny i bić brawo, albo narzekać na trenera. A póki takich dużych nazwisk Piskorski do siebie nie ściągnie i nie zwiąże ich ze sobą na śmierć i życie póty jego partia nie ma co liczyć na przebicie się.

Sprawa trzecia, ostatnia, ale last but not least jak mawiają Anglicy, to sposób tworzenia nowego bytu politycznego. Sposób, który za grosz mi się nie podoba. Polegający na tym, że najpierw znajduje się partyjny majątek, który można zagospodarować, a potem myśli jaką idee pod ten partyjny majątek podpiąć. Gdyby rzeczywiście reaktywatorzy SD wierzyli w powodzenie swego projektu, to niechby zaangażowali swe, niemałe wszak majątki, w jego realizację. Niech zaryzykuja, tak jak ryzykowali twórcy Prawa i Sprawiedliwości, którzy własnymi majątkami poręczali partyjne kredyty. Jeśli to się dzieje na zasadzie stawiania wozu przed koniem, na zasadzie "najpierw majątek potem partia", to z podziwem dla zmyślności takiego postępowania, myślę sobie, że nie tędy droga. Bo szansa na powodzenia tej idei jest taka, jak szansa na osiągnięcie szczęścia w małżeństwie zawartym z rozsądku i dla pieniędzy. Oczywiście może, kiedyś, zrodzi się przywiązanie, może nawet jakieś uczucie, ale prawdopodobieństwo tego jest - bądźmy szczerzy - bardzo nikłe.