Pewne jest też coś jeszcze - premier Donald Tusk palnął głupstwo. Niestety, kolejne w ciągu ostatnich dni. Bo albo chce na serio zamknąć usta historykom Instytutu Pamięci Narodowej przez ograniczenie jego finansowania, albo nie za bardzo wie, o czym mówi. I na to ostatnie mi to wszystko wygląda. Podobnie jak wtedy gdy wzywał do debaty o kastracji pedofilów (zapomniane), o eutanazji (nieaktualne) czy do wyzbycia się akcji przez parlamentarzystów PO (nieprecyzyjne). Ale zostawmy na chwilę to zajmowanie się przez premiera państwa działaniem niezależnej od rządu instytucji, jaką jest IPN, to straszenie ukróceniem finansowania. Bo sądzę, że za chwilę Donald Tusk się z tych słów wycofa. Chodzi przecież nie o likwidację instytutu, ale o danie wyrazu poparcia Lechowi Wałęsie. I gdy ten sygnał już wybrzmi, szef rządu znajdzie pewnie jakieś ciepłe słowo dla IPN, któremu w sumie włos z głowy nie spadnie, bo dla większości polityków postsolidarnościowych, także z Platformy, to ważny dorobek wolnej Polski, wart obrony. Szkoda więc, że ta obrona Wałęsy odbywa się w tak dziwaczny sposób, bo wystarczyłoby przecież powiedzieć, że żadna książka nie odbierze Lechowi Wałęsie jego dorobku i że on, Tusk, jest przy nim zawsze.

Reklama

I tylko jeden skutek będzie nie do naprawienia - dewaluacja słów szefa rządu. Bo to na naszych oczach Donald Tusk staje się jakimś straszliwym gadułą. Ciągle coś tam zapowiada, obiecuje albo grozi, ale niewiele z tego zostaje. Bywa też w swoich wypowiedziach szalenie nieprecyzyjny, powodując, że po każdej takiej wrzutce natychmiast rusza fala spekulacji i wyjaśnień. Zaczyna chyba, jak się to już kilku premierom zdarzyło, wierzyć w moc sprawczą własnych słów i uznawać, że wszystko wie lepiej. A przecież akurat w tym wypadku IPN jest Bogu ducha winny! Książkę napisał młody historyk, poza pracą - zresztą okresową - w Instytucie, a wydał w prywatnym wydawnictwie. Czy premier, oskarżając IPN, tego nie wiedział? Wracamy do początku - jeśli tej wiedzy nie miał, to po co tak ostro mówił? Jeśli wiedział, to dlaczego nie był precyzyjny?

Jakiś czas temu powiedziałem w telewizyjnym programie, że do jakiejś wypowiedzi premiera nie należy przywiązywać większej wagi. Wtedy kolega dziennikarz zwrócił mi uwagę, że się zgadza, ale to niebezpieczne, jeśli słowo szefa rządu tak mało znaczy. Wtedy się obruszyłem, ale dziś przyznaję - miał rację. Słowo premiera znaczy coraz mniej. Za mało.