Na jakiej podstawie premier Donald Tusk sądzi, że magisterium Pawła Zyzaka nie spełnia kryteriów pracy naukowej? Poprawmy - że jest takie podejrzenie. Ile było poświadczających to recenzji? Czyżby jedyną podstawę stanowiła krytyczna ocena Piotra Gontarczyka, autora innej książce o Wałęsie, która też się premierowi nie podobała? Ale czy Gontarczyk wypowiadał się na temat magisterium Zyzaka? I czy premier, sam magister historii, zna standardy przyznawania tego najniższego stopnia naukowego?
Tego wszystkiego nie wiemy. Wiemy, że minister nauki Barbara Kudrycka chce kontroli przyznawania stopni naukowych na Uniwersytecie Jagiellońskim . A szef rządu nie widzi w tym żądaniu członka swojego rządu niczego dziwnego ani nagannego. Na miły Bóg! Czy minister zajmujący się pojedynczą pracą magisterską na jednej z uczelni nie powinien mieć poczucia własnej śmieszności? I dalej - czy jeśli ta krytyczna ocena nie dotyczy podejrzenia, że magisterium mogło zostać kupione albo być przedmiotem nadużycia, jeśli dotyczy ona de facto politycznej wymowy tekstu, możemy mówić tylko o śmieszności? Mnie się zdaje, że w tym momencie śmieszność się kończy. A zaczyna? No właśnie - co?
>>> Marcin Król: Autonomia uniwersytetu w niebezpieczeństwie
Usiłuję sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby to Jarosław Kaczyński jako premier zachęcał do sprawdzania, jak powstała czyjakolwiek praca naukowa. W sytuacji gdy ta praca mogła dotknąć ważnej politycznej postaci związanej z jego obozem. Czy nie zostałoby to uznane za akt bezprzykładnej presji świata polityki na świat nauki? Przestrogi przed państwem autorytarnym, jeśli nie faszystowskim, wylewałyby się godzina po godzinie z ekranów telewizorów i radiowych głośników. Za rządów PiS duża część profesury uznała, że autonomia uczelni chroni w praktyce ich wykładowców przed lustracją. Dziś w oczach jakiejś części polskich elit nie chroni dosłownie przed niczym. Okazuje się, że to polski rząd jest od tego, aby troskać się, co napisał jakiś student, a zatwierdził jakiś profesor, bo, jak tłumaczył nam premier, stało się to za nasze pieniądze.
W obronie dobrego imienia Lecha Wałęsy, który to cel skądinąd rozumiem, Platforma Obywatelska przekroczyła już próg własnego ośmieszenia. Teraz zbliża się niebezpiecznie do progu dyskusji o granicach wszechwładnego wtrącającego się we wszystko państwa. Bo w przypadku prac historycznych bardzo trudno wytyczyć granice miedzy badawczą rzetelnością a poglądem, także politycznym. A nawet gdyby taką granicę wytyczyć się dało, to nie jest zadanie dla rządu. No chyba że dla białoruskiego rządu Łukaszenki. Ale do tej pory nie były to wzorce premiera Tuska.