Nadgorliwa autorka poronionego pomysłu? Czy wykonawczyni politycznej instrukcji, z której się wycofano pod presją nieprzychylnych reakcji? Nad minister Kudrycką chcącą nasyłać kontrolę na uczelnię, gdzie powstała „nieprawomyślna” magisterka, spuśćmy zasłonę milczenia. Ma szansę przejść do historii wyłącznie jako autorka tej propozycji pasującej do kultury naszych wschodnich sąsiadów, a nie liberalnego Zachodu.
Mnie niepokoi co innego. Pani minister zgłosiła pomysł, a premier bronił jej na konferencji prasowej. Odpowiedzią były polemiki profesorów i komentatorów. Wypowiadane półgłosem. Minister się cofnęła i elity przyjęły to z ulgą. Ot, niemiły incydent, jakby ktoś puścił bąka przy stole. Godne zarówno ubolewania, i jak najszybszego zapomnienia.
Tymczasem warto potraktować tę „wpadkę” jako przestrogę. Podczas rządów poprzedniej PiS-owskiej władzy ważnym tematem debaty była relacja między państwem i instytucjami społecznymi. Każda próba sporu o granice ich autonomii kwitowana była krzykiem oburzenia. Czasem uzasadnionym, czasem śmiesznym – jak wtedy gdy przekonywano nas, że na samorządnych uczelniach nie można sprawdzać przeszłości rektorów.
Teraz o kuriozalnym pomyśle PO mówi się szeptem. Co by się działo, gdyby Jarosław Kaczyński zajął się pracą magisterską godzącą w bliską mu postać? Albo gdyby Przemysław Gosiewski domagał się usunięcia jakiegoś profesora z uniwersytetu – jak Stefan Niesiołowski Andrzeja Nowaka? Organizacje praw człowieka wzywałyby do interwencji Unię Europejską i ONZ. Gdy premier Tusk traci kontrolę nad słowami, na szczęście jeszcze nie czynami, grozi mu się uprzejmie palcem.
Dotyczy to i kampanii przeciw IPN-owi, który ma być odpolityczniony w ten sposób, że partii rządzącej będzie łatwiej odwołać prezesa. Nie wiem, czy Tusk naprawdę się zdenerwował na Kurtykę, czy szuka w tej wrzawie recepty na wzmocnienie swojej władzy lub medialne zagłuszenie innych kłopotów. Wiem, że powinien usłyszeć mocną odpowiedź od organizacji pozarządowych, środowisk pilnujących praw człowieka, naukowców. Nie słyszy, bo IPN jest „pisowski" a Kaczyńscy ciągle mogą wrócić do władzy. Ale w takiej sytuacji wszystko sprowadza się do partyjnej polityki. Zasad nie ma.