Nacisk rządu na senat w celu poważnego ograniczenia funduszów Uniwersytetu Jagiellońskiego – to wyjątkowo nieprzemyślane posunięcie gabinetu Tuska. Nigdy dotąd minister nauki tak pieczołowicie i jawnie nie pilnował parlamentu, aby ten obciął dochody jakiegoś uniwersytetu. Środowe zabiegi minister Kudryckiej w senacie pokazują kompletnie absurdalny na pierwszy rzut oka fakt, iż dla rządu kwestią prestiżową stało się nagle zablokowanie wspieranej jeszcze przed chwilą budowy gmachów chemii i geologii na kampusie uniwersyteckim w Krakowie.

Reklama

Zarówno Tusk, jak i Kudrycka są oczywiście poirytowani koniecznością wycofania się pod presją opinii publicznej z niedawnej próby przeprowadzenia kontrolnego nalotu na UJ. Jako pretekstu użyto więc „niegodziwego i nieprawdziwego” – wedle określenia rektora Karola Musioła – argumentu o odbieraniu przez UJ pieniędzy innym uczelniom. Kto chce psa uderzyć, ten kij znajdzie: wystarczyło wykorzystać znane od dawna animozje i zawiści pomiędzy państwowymi uczelniami. Ale choćby polityczna poprawność nie pozwala przyznać, iż UJ ostatnio po prostu wypadł z łask, nikt znów nie stara się przesadnie ukrywać tego faktu. Kudrycka po swej akcji w senacie mówiła dziennikarzom coś kompletnie bez ładu i składu („zastanawiamy się tylko, gdzie znaleźć środki”), zaś rektor Musioł pytany wprost, czy chodzi o pracę Zyzaka – zaprzeczał z ujmującym swą tajemniczością uśmiechem. Ot, gra pozorów. Ale taka, by wszyscy naprawdę rozumieli.

Dwie przyczyny stanowią o wyjątkowości przypadku. Najpierw ta, że chodzi o uczelnię z legendą i autorytetem. Bezsens zabiegów Kudryckiej polega właśnie na tym, że dały one świetną okazję nie tylko przyjaciołom uniwersytetu, ale także wszystkim przeciwnikom rządu, do emfatycznej i podniosłej obrony Almae Matris. Nic dziwnego, że ledwie Kudrycka zdążyła opuścić senat, PiS już ogłosiło z patosem „koniec wolnych badań naukowych”, a poseł Paweł Kowal zręcznie siał zamieszanie w PO, po nazwisku apelując do absolwentów UJ: Gowina, Sepioła i Grasia, o nieposłuszeństwo wobec rządu.

Sądzić można było, że ekipa Tuska ma więcej instynktu nierobienia sobie zbędnych kłopotów. Ale niezwykły jest także powód, dla którego UJ wypadł z łask. Nie ma bowiem realnych przesłanek, dla których Tusk i jego ludzie mieliby zapisać krakowską szkołę do obozu swoich historycznych wrogów i wściekłych odbrązawiaczy Lecha Wałęsy. Jest pewna istotna – także polityczna – różnica pomiędzy rektorem Karolem Musiołem a Antonim Macierewiczem. Trudno zatem pojąć, w jakim celu rząd ostatnio buduje sobie w Krakowie solidną antypeowiacką twierdzę.

Oczywiście manipulowanie pieniędzmi publicznymi dla wymuszania posłuszeństwa jest jednym z najstarszych i najbardziej wstydliwych mechanizmów władzy. Niegdyś Machiavelli zachwycał się absolutnym pod tym względem talentem i wyczuciem Wawrzyńca Medyceusza, który zwie się „Wspaniałym” głównie z racji opanowania tego właśnie kunsztu. Nie należy mieć złudzeń. Od czasu medycejskiej Florencji polityka nie zmieniła się zasadniczo. Pamiętam dobrze, jak w 1994 roku, pod rządami premiera Pawlaka, po raz pierwszy spotkałem radnych małej gminy plujących sobie w brodę, że nie wybrali – choć mogli – wójta z PSL i przez to stracili oczyszczalnię ścieków. Potem podobnych przypadków obserwowałem dziesiątki.

Nieformalnie wymuszany przez państwo klientyzm stał się prawdziwą zmorą gminnej samorządności. Co jednak ciekawe, w czasach gabinetu Tuska ta stara praktyka nabrała jakiegoś rozmachu i znaczenia. Słynna stała się decyzja minister Bieńkowskiej skreślająca fundusze europejskie na renowację Hali Ludowej we Wrocławiu na pół godziny przed ogłoszeniem ostatecznego kształtu listy. Nie można wprawdzie zaakceptować, ale można zrozumieć, dlaczego Tusk chciał pokazać właściwe miejsce prezydentowi Wrocławia Rafałowi Dutkiewiczowi. Niełaska Wrocławia ma swe źródło w chęci osłabienia potencjalnego rywala do władzy. Ale niełaska Krakowa robi raczej wrażenie kaprysu władzy, która z dziecinną zawziętością musi pokazać, że postawi na swoim.