MARCELI SOMMER: Wygląda na to, że po okresie całkowitego bezruchu, jaki nastąpił po rzuconej i nigdy niekontynuowanej przez Barbarę Kudrycką propozycji zniesienia habilitacji, w ostatnich dniach coś się zaczęło w Ministerstwie Nauki dziać na poważnie. Najpierw projekt wprowadzenia płatności za drugi kierunek studiów, teraz powrót do idei egzaminów wewnętrznych na studia. Albo minister Kudrycka postanowiła narobić szumu wokół swojej osoby, albo naprawdę czeka nas reforma uniwersytetu.
MACIEJ GDULA*: Te dwa projekty nie mają chyba ze sobą zbyt wiele wspólnego. To osobna kwestia. Faktem jest jednak, że nowe matury nie zdały egzaminu jako jedyne kryterium dostania się na studia. Są kiepskim narzędziem sprawdzania wiedzy i uczą bardzo schematycznego jej nabywania, redukując ten proces do umiejętności rozwiązywania testów. Postanowienie ministerstwa można wobec tego rozumieć jako próbę zmuszenia przyszłych studentów do poszerzania swoich horyzontów, żeby oprócz programu maturalnego opanowywali też jakiś inny materiał. Jest to zarazem świadectwo wielkiej porażki reformy Handkego, która w znaczącej mierze opierała się właśnie na ujednoliceniu systemu rekrutacji na studia i oparciu go o nową maturę.

Reklama

Czy ta porażka i odwrót od matury jako narzędzia wyrównywania szans nie powinny martwić?
Matura w wersji obecnej jest raczej narzędziem równania poziomu w dół. Nawet jeżeli dla części osób oznacza to większe szanse na lepszy wynik, a zatem też łatwiejsze dostanie się na studia, to ma to zarazem bardzo negatywne konsekwencje dla całego procesu nauczania. Równać można też w górę i należy to robić.

Wewnętrzne egzaminy na uczelnie są dobrym rozwiązaniem?
Najlepszym rozwiązaniem byłaby reforma na poziomie samej matury. Egzaminy wewnętrzne prowadzić będą do nierówności, dyskryminując tych, których nie stać na zajęcia dodatkowe, przygotowujące do egzaminów.

A płatność za drugi kierunek? Twierdzi pan, że to wstęp do komercjalizacji studiów wyższych.
Mam takie głębokie przekonanie. W Polsce panuje pogląd, że jak nie wiadomo co z czymś zrobić, nie ma pomysłu na reformę, to się prywatyzuje. To ma być panaceum na wszystkie problemy. W wielu przypadkach prywatyzacja oznacza po prostu wyzbycie się przez państwo odpowiedzialności – jakości podmiotów już sprywatyzowanych nie poddaje się politycznej ocenie, bo znajdują się poza zasięgiem działania podmiotów publicznych. Tymczasem w niektórych przypadkach mechanizmy publicznego wpływu i państwowej odpowiedzialności są całkowicie nieodzowne. Ta propozycja jest kolejną – po wprowadzeniu opłat za studia wieczorowe – w łańcuchu prowadzącym do pełnej komercjalizacji publicznych uczelni. Za 3 – 4 lata usłyszymy argument, że bezpłatne studia dzienne są niesłusznym przywilejem względem tych, którzy płacą już za studia wieczorowe albo za drugi kierunek. Niech wszyscy będą mieli tak samo, czyli płatnie. Tyle że to jest fatalny, bardzo szkodliwy pomysł na reformowanie uniwersytetu, którego jedyną pewną konsekwencją będzie wyjęcie kolejnej, bardzo ważnej sfery spod publicznej debaty i kontroli.

Reklama

Ale przecież argumenty ministerstwa w tej sprawie są dalekie od rynkowych. Mówi się przede wszystkim o niesprawiedliwości systemu, w którym osoby studiujące dwa kierunki odbierają bezpłatne miejsca innym.
Jeżeli mamy problem z tym, że jest za mało miejsc na studiach, to najbardziej oczywistym rozwiązaniem jest zwiększenie liczby miejsc. Nie ma żadnej konieczności wprowadzania opłat dla tych, którzy studiują dwa kierunki. Inna sprawa, że ja mam bardzo ambiwalentny stosunek do zjawiska studiowania na dwóch kierunkach. Z jednej strony to jest szansa dla ludzi, żeby łączyć i konfrontować ze sobą różne typy wiedzy i umiejętności, różne perspektywy. Z drugiej strony duża część osób, które studiują na dwóch kierunkach, robi to nie z potrzeby urozmaicania perspektyw, lecz z konieczności – bo takie są wymogi rynku pracy. Płatność za podwójne studia może więc stworzyć kolejną sferę nierówności – ci, których nie będzie na nie stać, będą skazani na dyplom pojedynczy, a więc – z punktu widzenia pracodawcy – dyplom drugiej kategorii. Dzisiaj przynajmniej podwójny dyplom oparty jest na wkładzie pracy, a nie na wkładzie pieniędzy.

Jakie są główne zalety modelu publicznego finansowania szkolnictwa wyższego? Najsłynniejsze i najbardziej prestiżowe uniwersytety świata są przecież płatne.
Po pierwsze, nawet jeżeli wstęp na takie studia finansowane ze środków publicznych jest ograniczony przez różnego rodzaju wymogi merytoryczne, to przynajmniej ze strony uniwersytetu zachowana jest zasada otwartości dla wszystkich, bez względu na stopień zamożności. Bezpłatność stanowi fundament tej otwartości. Po drugie natomiast, kiedy uniwersytet staje się płatny, to w konsekwencji następuje jego ewolucja w kierunku szkoły sprzedającej kompetencje, których wymaga w danym momencie rynek pracy. Tymczasem uniwersytet nie powinien być szkołą zawodową, ma zupełnie inne cele do spełnienia. Minister Kudrycka, obecny rząd i większość klasy politycznej promują wizję reformy, która upraktyczniłaby studia przez ściślejsze powiązanie ich z rynkiem. To oznaczałoby sytuację, w której wiedza jest wytwarzana pod dyktando tych, którzy zamawiają badania. To byłby koniec niezależności uniwersytetu. Każdy, kto zajmuje się badaniami rynkowymi, potwierdzi, że w momencie, gdy zaczyna się sprzedawać wiedzę instytucjom prywatnym, pojawia się presja na modyfikowanie wyników i interpretacji badań pod kątem zamawiających podmiotów. A uniwersytet ma cele publiczne. Nie może działać w sposób tendencyjny, powinien poruszać tematy ważne z punktu widzenia wspólnoty, a nie tylko produkować pracowników i wytwarzać wiedzę użyteczną dla przedsiębiorców. Jeżeli wprowadzimy płatność za studia, zniszczymy wspólnotowy wymiar uniwersytetu.

Przecież w praktyce zdobywanie kompetencji pod kątem rynku pracy to i tak główna motywacja do studiowania.
Oczywiście, byłoby absurdem twierdzić, że uniwersytet nie ma takiej funkcji czy że jest ona pozbawiona znaczenia. Ale uniwersytet jest też czymś więcej. Uniwersytet łączy ludzi z ich wspólnotą. Jeśli zostanie zredukowany do wymiany handlowej: my płacimy, a wy dajecie kompetencje, to będzie to odwrót od idei nowoczesnego uniwersytetu.

Reklama

Czy takie procesy mają miejsce na Zachodzie? Skąd bierze się w takim razie prestiż szkół brytyjskich czy amerykańskich?
Największe płatne uniwersytety mają bardzo rozbudowane systemy stypendiów, ale też w dużej mierze funkcjonują dzięki absolwentom-donatorom. Nie wszędzie zachodzą procesy, o których mówiłem. Często popełniamy błąd, odnosząc się tylko do najlepszych płatnych uczelni zagranicznych, zupełnie pomijając rzeczywistość tamtejszego średniego poziomu. Po wprowadzeniu odpłatności za studia w Polsce jako instytucje wspólnotowe być może ostaną się jeszcze na jakiś czas Uniwersytet Warszawski czy Jagielloński, ale im niższa ranga instytucji, tym większa groźba uzależnienia od pieniędzy z rynku, od prywatnych zamówień. Ten proces zachodzi na całym świecie, zachodzi w całej Europie i stopniowo zmienia to, jak uniwersytet jest postrzegany – już nie jako instytucja, której ideą jest otwartość, lecz jako element świata korporacyjnego. Odpłatność za studia jest elementem szerszego procesu nacisku na podporządkowanie instytucji publicznych wymogom rynku.

Czy polskiemu uniwersytetowi potrzebna jest w ogóle jakaś reforma? Jeśli tak to jaka?Jasne, że jest potrzebna. Potrzebujemy wzmocnienia funkcji wspólnotowych uniwersytetu. Uniwersytet powinien wynajdywać i opracowywać ważne problemy, konkurując w tym z powierzchownością mediów i marketingu politycznego, proponować rozwiązania, powinien być narzędziem wspólnotowej wyobraźni. Powinien włączać się do debaty publicznej, biorąc udział w wyrażaniu konkurencyjnych interesów i dostarczając argumentów w sporach. Powinien wreszcie przez proponowanie nowych rozwiązań stać się narzędziem wspólnotowej wyobraźni. Nic albo prawie nic takiego się obecnie nie dzieje. Nadanie uniwersytetowi takiego wymiaru jest ważniejsze niż kwestia finansów, temat finansów zastępuje w tym przypadku dyskusję o wiele ważniejszą: o roli uniwersytetu w nowoczesnym świecie, w nowoczesnej Polsce.

_____________________________________________
* Maciej Gdula, socjolog, publicysta „Krytyki Politycznej"