Jeszcze w 2004 roku Tusk stworzył w partii całkowicie fikcyjną radę programową, a Olechowski, który miał nią pokierować, zbyt późno zorientował się, że ma to być atrapa pozbawiająca go wszelkiego wpływu na PO. Tusk zignorował prace prowadzone w radzie przez Olechowskiego, ten zaś potraktowany jak pędrak, znalazł się na partyjnej emigracji wewnętrznej.

Reklama

Od tego czasu wiadomo było, że przed Andrzejem Olechowskim stoją trzy wypróbowane w PO drogi. Czynnie przeciwstawić się Tuskowi w polityce (określmy tę drogę kryptonimem: „Gilowska”). Żyć sobie gdzieś ani szkodliwie, ani pożytecznie, na politycznych marginesach (tej ścieżce nadajmy kryptonim: „Płażyński”). Albo w końcu rozstać się z polityką i zająć się swoim własnym życiem, do czego Olechowski bez wątpienia ma dobre predyspozycje ( tutaj – u licha! – najlepiej mi pasuje kryptonim: „Rokita”). Te trzy kryptonimy w zasadzie wyczerpują spektrum możliwych zachowań politycznych przyjaciół i współpracowników Tuska, odrzucających wariant zostania jego bezwolnymi wasalami.

>>> Gursztyn: Palikot zapłacze po Olechowskim

Uroczyste obwieszczenie przez Olechowskiego, że odtąd już nie będzie płacić składek na PO, skłania do przypuszczenia, że Pan Andrzej zamierza po dłuższym okresie wahań wstąpić na konfrontacyjną ścieżkę o kryptonimie „Gilowska”. I to jest wybór dla premiera kłopotliwy z trzech powodów. Raz – bo Olechowskiemu nie od dziś marzy się prezydentura Rzeczypospolitej, a jeśli zechce to marzenie teraz właśnie na powrót wcielać w życie, to odbierze Tuskowi więcej głosów, niż można by się tego dzisiaj spodziewać. I niemal na pewno pozbawi go upragnionego zwycięstwa wyborczego w pierwszej turze, zaś z drugimi turami jest tak, że wiadomo o nich tyle, iż nigdy nic nie wiadomo. Dwa – bo Olechowski zapewne sprzymierzy się nie z polityczno-teatralnymi, ale prawdziwymi, egzystencjalnymi wrogami Tuska, a obóz, na którym się oprze, będzie ubraną w białe rękawiczki armią pragnącą odwetu tylko na jednym człowieku i nieznającą pojęcia pardonu. Wreszcie trzy – bo od teraz gabinet Tuska będzie mieć eleganckiego i ironicznego, ale zawsze kłującego w samo serce recenzenta. I to takiego, którego na dodatek nie sposób samemu wprost zaatakować, bo ma swoich wiernych wyznawców tak pośród działaczy (Palikot), jak i zwolenników PO.

>>> Platforma: Poradzimy sobie bez Olechowskiego

Zapowiedź tego wszystkiego została już skondensowana jak w pigułce w treści rezygnacyjnej deklaracji. Warto się jej przyjrzeć, ponieważ zapewne Andrzej Olechowski będzie przez najbliższe miesiące rozwijać cztery teraz podniesione wątki. Jego pierwszym przesłaniem jest to, że Donald Tusk jako polityk bez strategii winien być „zdyskwalifikowany w staraniach o najwyższy urząd w państwie”. Niby elegancko, ale jak wniknąć w sens, to tylko Jacek Kurski, uznawany za bulteriera, posuwał się dotąd do tak daleko idących oświadczeń. Dalej idzie „krytyczna ocena rządów PO”, czyli z politycznego punktu widzenia – otwarta deklaracja przejścia na stronę antyrządowej opozycji. Oraz negatywna ocena zarządzania partią przez Tuska. A to z kolei oznacza, że Olechowski – wzorem Dorna w PiS – weźmie także udział we wzniecaniu w PO wewnętrznego fermentu przeciwko obecnemu przywództwu.

Na koniec Andrzej Olechowski deklaruje polityczną przyjaźń z Pawłem Piskorskim, nie pozostawiając złudzeń co do tego, że odtąd jego politycznym przyjacielem zostać ma szanse każdy osobisty wróg Donalda Tuska. Logicznie można przypuszczać, że jeśli Andrzej Olechowski nie zostanie na powrót pokonany przez jedną z fal własnego politycznego lenistwa, premier może się spodziewać niezłej piramidy potencjalnych kłopotów.

_______________________________________
NAJNOWSZE TEKSTY JANA ROKITY:
>>> Czeski premier nie tylko się rozbierał
>>> Konstytucyjne eksperymenty partii Kaczyńskich