Joanna Miziołek: Polskie stocznie na lodzie, jawny sabotaż i spodziewana dymisja ministra skarbu – kwituje sprawę sprzedaży stoczni opozycja na konferencjach prasowych. Przyzna pan, że się nie popisaliście.
Sławomir Nitras*: Myślę, że trudno o taką tezę. W tej działce moim zdaniem Platforma nie przegrała, dlatego że stan, w jakim zastaliśmy stocznię – a naprawdę wiem, o czym mówię, bo jestem ze Szczecina – można określić jednym słowem: bałagan. A w tym bałaganie wielkie straty, gigantyczne dopłaty budżetu państwa do produkcji statków, a dodatkowo jeszcze rozbestwione związki zawodowe. I mówię to bez słowa przesady. Doszła jeszcze zapaść na rynkach światowych, jeśli chodzi o produkcję statków. Sam fakt, że znaleziono inwestora, jest moim zdaniem ogromnym sukcesem. Sam bałem się o to, czy zostanie odnaleziony. Jestem głęboko przekonany, że w ciągu dwóch tygodni ta bardzo trudna operacja finansowa z ogromnym majątkiem, ogromnymi pieniędzmi zostanie zakończona pozytywnie.
Prześledźmy zatem to, co się wydarzyło w ciągu ostatnich miesięcy w sprawie sprzedaży stoczni. 16 maja minister Grad triumfalnie ogłasza: jest inwestor, który kupi stocznie. 15 lipca katarski inwestor dostaje list od Stowarzyszenia Obrony Stoczni, w którym autorzy przestrzegają przed ich kupnem. A 21 lipca, czyli w momencie gdy upływa termin wpłaty pieniędzy od inwestora, one nadal nie wpływają. Złośliwi twierdzą, że podstępnie rząd ogłosił, że ma kupca stoczni tuż przed eurowyborami, a teraz inwestor po cichu się wycofuje.
Jednocześnie inwestor nie mówi: nie wpłacimy pieniędzy, ale prosimy o przesunięcie terminu wpłaty o dwa tygodnie. To trzeba czytać w pewnym kontekście. Prawda jest taka, że mówimy o gigantycznej operacji finansowej. W każdym kraju europejskim sprzedaż dwóch największych stoczni to jest rzecz bez precedensu, o której rozpisuje się prasa. Taka operacja trwa latami. Negocjacje między inwestorem a rządem zawsze trwają bardzo długo. My natomiast zrobiliśmy to w ciągu kilku miesięcy, w związku z czym rzeczywiście pod presją czasu pewne sprawy chcieliśmy zrobić zbyt szybko i tych dwóch czy trzech tygodni zabrakło. Jeśli ta operacja zakończy się powodzeniem – a jestem przekonany, że tak się stanie – to myślę, że wszystkie głosy ludzi, którzy nie mają alternatywnego pomysłu, a tylko próbują wyolbrzymiać problemy, chcąc na tym zbić kapitał polityczny, będą brzmiały i cynicznie, i próżnie.
Wróćmy do sprawy listu, bo to w nim pojawiły się sugestie, że katarski inwestor nie może kupić stoczni, bo kontrakt może być sprzeczny z koranicznym prawem. To brzmi jak absurdalny żart.
List napisali ludzie, którzy są po pierwsze w sposób bezpośredni zainteresowani tym, aby transakcja się nie udała. Liczą na to, że majątek zostanie przez nich odzyskany, więc mają złą wolę w kwestii tej operacji. A po drugie posługiwanie się jakimiś argumentami natury religijnej wydaje się trochę nie na miejscu. Do wiary w Boga przez ludzi różnych wierzeń mam wielki szacunek i nie chcę tego w żaden sposób komentować. Ja bym do tego Boga nie mieszał.
Miesza pan za to do sprawy polityczne interesy.
Oczywiście. Nadal uważam, że list ma inspiracje polityczne.
To kto w takim razie chce aż tak zagrozić rządowi? Może to PiS wysłało ten list?
Nie, ja nie wiem, czy PiS wysłało ten list. Niewątpliwie ludzie, którzy ten list wysłali, mają inspiracje polityczne. Ten pan Wierzbicki czy Wierzbiński, nie pamiętam, jak się on nazywa, podpisany pod listem według mojej wiedzy jest jednym z felietonistów Radia Maryja. No a Radio Maryja to niestety jest kwintesencja polityki.
I ta kwintesencja wystraszyła katarskiego inwestora. Sam minister skarbu oświadczył, że ten dziwny list był powodem przesunięcia wpłaty na stocznie. Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że pan w to wierzy?
Obserwuję ministra Grada od kilkunastu miesięcy i widzę, że robi wszystko, by sprzedać polskie stocznie z korzyścią dla polskiej gospodarki i przemysłu stoczniowego. Bardzo mu w tym procesie kibicuję. I chwilami jest mi przykro, że tak wielu polityków woli traktować stocznie jako pewien oręż polityczny. Mimo że sami i ich formacje mają wiele na sumieniu, to przeszkadzają ministrowi Gradowi ten proces zakończyć.
A więc jednak list?
Słyszałem tę wypowiedź ministra skarbu i go rozumiem. Jeżeli ktoś wiele miesięcy pracuje nad tym, żeby operacja się udała, i widzi jak ktoś wkłada mu kij w szprychy na samym końcu, to ma prawo czuć rozżalenie. Ja rozumiem Grada o tyle, że wydaje mi się, że największym problemem polskich stoczni jest ich upolitycznienie. Od wielu lat zakłady stoczniowe są zakładnikiem gry politycznej. I to miał na myśli Grad. Tu nie chodzi o jeden list! Tu chodzi o całą atmosferę. Największym problemem dla potencjalnego inwestora jest to, że on nie kupuje firmy, ale to, że kupuje albo kolebkę, albo rozpolitykowaną instytucję. Inwestor nie kupuje zakładów, w których nie wie, co trzeba zainwestować, co trzeba zmodernizować, wie, ilu ludzi trzeba zatrudnić, żeby to było opłacalne. Tylko cały czas natyka się na politykę, i to jest największy problem tych zakładów, i myślę, że to miał na myśli Grad. List jest tylko jednym z elementów gry politycznej. Polityki, która niszczy zakłady stoczniowe od wielu lat. Jeżeli to miał na myśli Grad, choć nie konsultował ze mną tej wypowiedzi, to ja się całkowicie z nim zgadzam.
W nieoficjalnych rozmowach współpracownicy pana ministra ujawniają, że inwestor wstrzymał się z wpłatą, bo ten interes mu się nie opłaci, gdyż nie ma zamówień na statki. Wierzy pan w to?
Nie wierzę w anonimowych współpracowników. Anonimowi współpracownicy, którzy mówią coś innego niż minister, nie budzą we mnie zbytniej wiarygodności. Nie wiem, czym kierował się inwestor katarski, bo ja z nim nie rozmawiam i nie mam z nim kontaktu. Natomiast prawdą jest, że gdyby polskie stocznie sprzedano dwa lata temu, to sprzedalibyśmy je w czasach wyjątkowej prosperity. I to takiej, której nie było chyba od czasów II wojny światowej. Natomiast dzisiaj jest znacznie trudniej cokolwiek sprzedać, a zamówień na statki na rynkach światowych w ogóle nie ma. Czy to podważa tę operację? Moim zdaniem nie, bo kiedy miesiąc, dwa miesiące temu Katarczycy podejmowali decyzję o tym, że są zainteresowani zakupem zakładu, sytuacja była dokładnie taka sama. Myślę, że oni nie traktują tej inwestycji w kategoriach inwestycji rocznej czy półtorarocznej, ale wieloletniej. Rzeczywiście nie ma dzisiaj koniunktury. A przez pryzmat koniunktury dnia dzisiejszego czy jutrzejszego nie można patrzeć na inwestycje rzędu miliardów złotych z perspektywą zysku rocznego. Tak się po prostu nie robi. To jest najgorszy czas na kupowanie dla inwestorów, bo cena jest w dużym stopniu wyznacznikiem koniunktury.
A jeśli stanie się tak, że Katarczycy stoczni nie kupią, to co dalej?
Nie jestem wróżką. Jeśli ktoś chce, to niech pójdzie do pani ze szklaną kulą, która mówi o tym, co będzie, jak będzie. Wiem, że transakcja trwa i chcę wierzyć, że zakończy się pozytywnie.
A czy może powtórzyć się sytuacja, jaka zaistniała w Stoczni Gdańskiej, że minister skarbu ponownie wystosuje prośbę do Komisji Europejskiej o przyznanie pomocy publicznej – tylko, że tym razem dla stoczni szczecińskiej i gdyńskiej z powodu kryzysu?
Nie widzę takiej możliwości, by proces prywatyzacji się nie zakończył. Ustawa kompetencyjna bardzo wyraźnie mówi, że jeśli ta operacja skończy się niepowodzeniem, to będzie druga próba i będziemy sprzedawać po raz kolejny. Uważam, że polskie stocznie potrzebują prywatnych inwestorów, a już na pewno nie potrzebują państwa jako właściciela. Jestem o tym głęboko przekonany. Naprawdę problemy, które dotykają przemysł stoczniowy od wielu lat, wynikają w dużej mierze z tego, że państwo było ich właścicielem. Polityka miała na to wielki wpływ, a jedno z drugim jest bardzo mocno powiązane. To wszystko się łączy – państwo, właściciele, polityka, prezesi, politycy i związkowcy. W takim połączeniu stocznie nigdy nie będą dochodowe. A ja jestem przeciwnikiem niedochodowych stoczni.