Prezydent Lech Kaczyński, profesor prawa pracy, odmówił wczoraj podpisu pod ustawą o emeryturach pomostowych. Ale słuchając go można, było odnieść wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Lech Kaczyński sam w pewnej chwili się sumitował, że mówi o swojej decyzji zbyt trudnym językiem. I tak rzeczywiście było, bo kiedy słyszałem jego słowa o trudnej sytuacji demograficznej, o coraz dłuższym życiu Polaków i o konieczności wydłużania czasu pracy, miałem wrażenie, że słyszę uzasadnienie poparcia dla rządowej ustawy. Byłem w błędzie.

Reklama

Jednocześnie rozumiem jednak decyzję prezydenta. Nie bez kozery do ostatniej godziny spotykał się on z przedstawicielami związkowców. Takie spotkanie mogło go tylko utwierdzić w stanowisku, jakie głosił już wcześniej: że odbieranie przywilejów bez uzgodnienia z zainteresowanymi jest niesprawiedliwe. Tymczasem sondaże wskazują, że - wbrew twierdzeniu prezydenta - ludzie nie uważają ograniczenia przywilejów emerytalnych za niesprawiedliwe. Wręcz przeciwnie: coraz więcej jest tych, którzy za niesprawiedliwe uważają szczególne traktowanie setek tysięcy pracowników w Polsce. Dlatego ta decyzja prezydenta nie przysporzy mu, jak sądzę, zbyt wielu wielbicieli.

Wszystko to jednak można by jeszcze zrozumieć, gdyby nie seria wcześniejszych wet. Odmawiał on swojego podpisu już od kilku miesięcy i trudno będzie dziś przekonać opinię publiczną, że również tym razem miał czysto merytoryczne ku temu podstawy. Niestety, kolejne weta siłą rzeczy wpisują się tylko w polityczną rozgrywkę o to, kto silniejszy: premier czy prezydent. Dlatego tak trudno uwierzyć w argumenty przedstawione nam wczoraj, jak choćby ten, że lista uprzywilejowanych zawodów była przygotowana niestarannie. Wielu urzędników z ministrem Bonim na czele spędzało nad nią długie godziny w konsultacji ze specjalistami medycyny pracy. Ale jak się nie chce podpisać ustawy przygotowanej przez politycznych konkurentów, to żadna lista nie będzie dość dobra.

Zbigniew Chlebowski z PO wieszczył, że prezydenckie weto będzie dla kraju katastrofą. Tak naprawdę jednak jest to zmartwienie rządu, nie prezydenta. Może nie trzeba było tak długo z tym czekać, może trzeba było tak skonstruować rozwiązania, żeby nie stawiać prezydenta pod ścianą: albo podpis, albo katastrofa, wielka luka w prawie i konieczność pracy do 65. roku życia dla każdego górnika na przodku. Oczekiwanie od Lecha Kaczyńskiego, że wbrew własnym przekonaniom pójdzie premierowi Tuskowi na rękę, było czystą naiwnością. Weto było do przewidzenia, a sztuką rządzenia jest wychodzenie z tarapatów, zwłaszcza jeśli się je przewidywało.