Weto prezydenta to obrona odziedziczonego po Peerelu modelu cywilizacyjnego, modelu samobójczego, w którym praca była czymś tak absurdalnym i przez system marnotrawionym, tak dalece niezwiązanym z własnym bogactwem, statusem, poziomem życia, że wielu obywateli PRL, zamiast walczyć o poprawę warunków pracy, o wyższe pensje, po prostu od pracy uciekało. Na wcześniejsze emerytury, na renty, w każdą inną fikcję. W dodatku za tę najpowszechniejszą formę "antysystemowego oporu" komuniści nie potrafili karać skutecznie. Zatem przetrwała ona upadek starego systemu i rozkwitła w nowym.

Reklama

Dzisiaj, jako społeczeństwo na dorobku, płacimy za to cenę najwyższą. Mamy najmłodszych w Europie emerytów, a wskaźnik zatrudnienia wśród ludzi w wieku produkcyjnym jest u nas najniższy. W dzisiejszej Polsce połowa społeczeństwa musi zarabiać na drugą połowę, a ludzie, którzy na swoje emerytury ciężko pracują i odkładają do siedemdziesiątki, muszą utrzymywać emerytów po czterdziestce.

Prezydent postanowił bronić peerelowskiej fikcji emerytur pomostowych, podobnie jak wcześniej bronił peerelowskiej fikcji powszechnej, bezpłatnej służby zdrowia, której ani w Peerelu, ani w III RP nigdy nie było. Tak jak po wetach prezydenta do ustaw zdrowotnych codziennością polskiej służby zdrowia pozostanie peerelowskie kombinowanie - łapówki, przepychanie się w kolejkach do podstawowych usług, walka w obronie groteskowych przywilejów branżowych - tak samo po zawetowaniu ustawy ograniczającej liczbę pomostówek peerelowskie kombinowanie pozostanie rzeczywistością polskiego rynku pracy.

Jak bowiem można ścigać doktora G. i jednocześnie wetować ustawy reformujące polską służbę zdrowia? Doktorzy od kopert są przecież wytworem chorego peerelowskiego modelu służby zdrowia z pozoru tylko bezpłatnej i pozornie powszechnej. Jak można od rana do wieczora trąbić o swoim antykomunizmie i jednocześnie wetować ustawę ograniczającą liczbę pomostówek? Przecież ten relikt dawnego ustroju podcina nogi społeczeństwu, które ciężko pracuje, chcąc skorzystać z tak nietypowego w naszej historii okresu prosperity.

Decyzja Lecha Kaczyńskiego jest policzkiem dla ludzi, którzy nie unikają płacenia podatków i wiedzą, co to jest społeczna czy międzypokoleniowa solidarność, ale nie chcą być ordynarnie okradani. Nie chcą być robieni w konia jak pierwsi naiwni przez tych, którzy pracować chcą jak najkrócej, a emeryturę pobierać jak najdłużej. I uzyskali właśnie w swoim zbożnym zamiarze pełne wsparcie ze strony głowy państwa.